455 km w linii prostej
Marzec rozpoczął się pod znakiem sztuk wizualnych. Czytam żywot Aliny Szapocznikow spisany przez Marka Beylina (niebawem – miejcie to państwo na uwadze – ukaże się biografia Katarzyny Kobro!). Dopiero co zwiedziłem wystawę pracowników wrocławskiej ASP w Rondzie Sztuki, zaliczyłem jubileuszowy wernisaż Andrzeja Kuczoka w Galerii MM i wystawę „White Power” Anny Bedyńskiej, a już przyszło mi się mierzyć z nowymi wyzwaniami – V edycją konkursu Obiektywnie Śląskie i ekspozycją Północ/Południe w Szybie Wilsona. A to jeszcze nie koniec – niebawem odbędzie się wernisaż w katowickim BWA – „Koń Trojański” pod kuratorskim okiem Ingmara Villquista i spotkanie promujące zbiór wywiadów z młodymi artystami ze Śląska „Dzikusy. Nowa sztuka ze Śląska” oraz wystawa Romana Maciuszkiewicza w CKK.
Dzieje się, martwy sezon ma się ku końcowi, depresja zimowa ma się ku końcowi. Monochromatyczne błoto schnie, światła jest więcej, barwy wstępują na scenę. I nowe formy.
Na Obiektywnie Śląskie wpadłem zresztą przypadkiem, pogrążony jeszcze w zimowym półśnie, prosto z pociągu, którym wracałem z Galicji na Śląsk, nie objuczony zanadto jak przystało na współczesnego nomadę. Elementu zaskoczenia nie było, bo większość prac już znałem z ubiegłorocznej wystawy fotografii prasowej – Barczyka, Respondka, Urbanowicza, nowe nazwiska z kolei nie wniosły nic nowego do śląskiej „ikonografii” – folklor, ulica, pejzaż apokaliptyczno-postindustrialny. To jest trudne miejsce, fakt. Bardzo ciężko jest fotografować tę przestrzeń i nie popaść w utarte koleiny, w wyeksploatowaną do reszty semantykę. Być może mimetycznie w ogóle się już nie da. Być może trzeba zmienić narzędzia i technikę, całość zastąpić detalem, zastąpić portret i pejzaż makrofotografią? Nie wiem. Sam od dawna mierzę się z tymi trudnościami i poszukują nowego języka.
W każdym razie wybór lokalizacji (dworzec PKP) miał chyba zasadnicze znaczenie. Nie tyle pewnie chodziło o wyjście z przestrzeni elitarnej do egalitarnej – bo ten fakt dokonał się już wcześniej: po Akademii Muzycznej i Kinie Kosmos zdjęcia konkursowe prezentowane były w Silesia City Center – ile o dotarcie do ludzi „z zewnątrz”. W końcu dworzec kolejowy jest symbolem płynnej ponowoczesności, miejscem nieustannej fluktuacji i wymiany. Dało się to zauważyć – na wystawę napływała publiczność falami, wedle rytmu przyjazdów i odjazdów, wedle prawa nieuchronnie kurczącego się czasu. Nie wiem, jaki obraz Śląska wdrukowany mają przyjezdni i odjezdni, tymczasowi bywalcy poczekalni, westybuli i dworcowych starbucksów, być może niczym się on nie różni od naszego, autochtonicznego doświadczenia. Być może jest inny, i w tym momencie wystawa rzeczywiście wnosi coś nowego?
Mam jednak niejasne przeczucie, że o wiele więcej jest się w stanie wydarzyć w materii wizualnej (i intelektualnej), kiedy przestajemy traktować Śląsk jako miejsce szczególne i wyjątkowe. Kiedy przestajemy ulegać represji „dyżurnego tematu”, jakim jest poprzemysłowa transgresja (zarówno w przestrzeni architektonicznej jak i socjalnej). Widać to na przykładzie wydarzenia „granicznego” jakim jest katowicki Street Art Festival (granicznego - ponieważ łączy on jeszcze służebność wobec Tematu i nowy, spontaniczny i niepodległy gest artystyczny), a szczególnie w pracach plastycznych młodych twórców mieszkających na Śląsku. Ekspozycja w Szybie Wilsona – moim zdaniem zupełnie bezprecedensowa – przygotowana przez katowicką i gdańską ASP „Północ/Południe” stwarza nam zupełnie niespodziewane warunki, żeby po pierwsze: zaobserwować to przesunięcie środka ciężkości oraz przyjrzeć się jak owe przesunięcie realizuje się, „działa” gdzie indziej.
Jest pewna zasadnicza trudność w asymilowaniu samej ekspozycji. Kuratorzy zrezygnowali z konfrontacji, z wyraźnej linii podziału na rzecz idei „przenikania się”, wielogłosu, koncepcja na tym zyskuje, widz może mieć z tym problem. Tym większy, im silniejsza wydaje się potrzeba kategoryzacji. Muszę przyznać, że sam, z początku gubiłem się w tym gąszczu nazwisk, stylów, technik, odwołań. Błądziłem, nie potrafiąc wytyczyć jakiejś granicy lub chociażby kierunku zwiedzania. Warto jednak było zaryzykować tym poczuciem niekoherencji i zagubienia, żeby przyjrzeć się zarówno wewnętrznym „systemowym” ograniczeniom jak i ewidentnej korzyści, jaka wypływa z kontaktu ze sztuką uwolnionego od owych ograniczeń.
Po pierwsze „Północ/Południe” wyraźnie unaocznia wielość prądów i tendencji we współczesnej sztuce. W Szybie Wilsona dominuje malarstwo (nie wiem, czy można ryzykować tezę o recydywie tradycyjnych technik plastycznych, ustalam tylko fakty), niemniej są tu również instalacje wideo, grafika, formy przestrzenne, techniki druku cyfrowego itd.). Właściwie mamy tu przekrój, preparat z ostatnich kilku dekad, od realizmu, abstrakcji przez konceptualizm po abstrakcję i asamblaż. Po drugie ekspozycja odsłania skalę indywidualizacji twórców. Nie jest więc chyba tak - jak pisze Roman Gajewski w przedmowie do katalogu wystawy - że artyści stali się tylko częścią całości, w której zasadnicze odmienności zanikły, rozpuściły się w podobieństwach. Oczywiście – wszyscy jesteśmy w jakimś sensie częściami homogenicznej kultury, ale to właśnie globalność i homogeniczność jednocześnie generuje opór i możliwość zaistnienia różnicy. Po trzecie wystawa daje nam możliwość prześledzenia tego, co wydarzyło się w sztuce w ostatnich latach, pewnego widocznego przesunięcia pomiędzy dziełami artystów starszego i średniego pokolenia (Jacek Rykała, Andrzej Tobis, Antoni Cygan, Maciej Littner, Lesław Tetla i inni), a późnymi rocznikami 70. i 80. Nie jest ono na tyle silne, żebyśmy mogli mówić o jakiejś ewidentnej zmianie warty, ale zaznacza się już dość wyraźnie. Wreszcie po czwarte – mamy na wystawie „Północ/Południe” do czynienia ze sztuką całkowicie odpolitycznioną i niezaangażowaną, skupioną przeważnie na adoracji egzystencji i formy, pielęgnującą w sobie ten gest odmowy uczestnictwa i niezawisłość. Siłę, która w dzisiejszych czasach niestety okazuje się również być tej sztuki słabością.
Radosław Kobierski
Marzec 2015
fot. R. Kobierski
fot. R. Kobierski