GDZIE SIĘ JUTRO OBUDZIMY? (OFF FESTIWAL 2014)
OFF Fest in on, OFF rozpoczęty, a ja znów mam tendencję do kumulowania negatywnych czy też quasinegatywnych (zależy, jak na to spojrzeć) wydarzeń. Karnet trzydniowy, jak się okazuje, wcale nie gwarantuje mi wejścia na OFF Before, czyli na przykład koncert Repuchy w Hipnozie, z którego zostaję grzecznie wyproszony, potem nie śpię przez ząb przez całą noc, potem odbieram rzeczywistość w sposób mocno zniekształcony przez brak zęba, który próbuje mnie oszukać dwoma niebieskimi szwami, a na koniec zatrzymują mnie na Trzech Stawach z niedozwolonym obiektywem, czyli 300-tką (dozwolone tylko do 200 mm). Nie, to wcale nie koniec. Ale już zmilczę, żeby nie wyjść na megamalkontenta. W zasadzie, jeśli chodzi o Trzy Stawy, żal mi tylko Kawiarni Literackiej. Bo przypomina w tym roku jakiejś opuszczone imaginarium. Zero znajomych. 95 proc mniej książek i 70 (na oko) proc. mniej zainteresowanych. Ktoś tam gdzieś podobno widział Jacka Podsiadło, ktoś mijał późną nocą Szczepana Twardocha (i nawet napisał o tym na fejsie). Krzysztof Varga przed północą wygląda jak maxidrink z tytułów własnych książek. To wszystko. Informacje jakieś dalekie i podwójnie, potrójnie zapośredniczone. Jak głuchy telefon.
Atmosfera świąteczna jednak jest. Wokół Muchowca tłok. Policja na każdym rogu. Ochroniarze z Leroy Merlin sprawdzają na parkingu każdy podejrzany (zmierzający na OFF, a nie do sklepu) samochód. Każdy nanometr zieleni i bagażniki hatch-backów, kombi i minivanów już zasiedziane. Śmigają kapsle od piwa, nadciągają aluzłomiarze i freaki ze wszystkich stron. Tatuaż, piercing, tunele, make-up typu deadlook i wszechobecne gumowe kalosze. Jakiś facet nieskomplikowanymi gitarowymi riffami zbiera na podróż do Amsterdamu. Niektórzy szukają okazji na tani karnet, inni wymachują pękami biletów, jakby próbowali wznieść się w powietrze. Zazwyczaj jedni drugich nie odnajdują. Na stacji trafo widzę graffiti, które prawdopodobnie będzie można uznać za nieoficjalne motto kolejnych trzech dni: „Gdzie się jutro obudzimy?”
To są pierwsze kręgi. Zewnętrzne. Wewnątrz zmieniło się niewiele. Sceny muzyczne, gastronomia, stoiska z gadżetami i wydawnictwami muzycznymi, toitoialeja – wszystko to już sprawdziło się na swoich miejscach w ubiegłym roku i nie było potrzeby przestawiać. Niemniej – widać większy rozmach w aranżowaniu przestrzeni. Bardzo podoba mi się pomysł z pianinami, czy też „las kokonów” (po prawej od mbanku), w którym ludzie dojrzewają do ostatnich godzin rannych.
Moja prywatna ścieżka, mój muzyczny szlak pierwszego festiwalowego dnia? Bardziej intuicyjna tym razem niż empiryczna. Nie miałem okazji przesłuchać wcześniej materiałów, zamieszczonych na stronie OFF Festiwalu. Poza kilkoma wyjątkami. The Dumplings (wokal Justyny Święs przypominał mi Lisę Hannigan). Cerebral Ballzy, niegrzeczny frontman, skrzyżowanie chaplinowskiego „Brzdąca” (który urósł, ale nie wydoroślał) z kinem wczesnego Jarmuscha. Nowojorski slang, whisky, sex i skateboarding. Po koncercie czułem się, jakbym wypił redbulla z dopalaczem. Lyla Foy i Perfume Genius, dobrze, ale łzawo i w większości do pościeli. Porównanie Perfume Genius do Anthony and the Johnsons uprawnione o tyle, o ile Perfume przegrywa to porównanie na starcie. Kapitalna Inkwizycja, fiński Oranssi Pazzuzu z tym swoim mrocznym, repetycyjnym blackmetalem (czy jak wolną inni kraut death – ja już się gubię w tym muzycznych kierunkach), punkowy Black Lips, który przypomniał mi zeszłoroczny występ brytyjskiego Thee Oh Sees. I bezapelacyjny numer jeden – Tribute to Jerzy Milian na Scenie Trójki. Absolutny majstersztyk na cztery wibrafony i saksofon. Dzieło wielkie (jak wielkie jest archiwum Miliana), kunsztowne i elektryzujące w każdym muzycznym takcie i calu. Trzeba było być i widzieć, co ci faceci robią z publicznością. Gdyby zebrać energię tego koncertu, długo mielibyśmy w Kato białe noce.
Radosław Kobierski
Sierpień 2014
Off Festival, fot. R. Kobierski