Paweł Graja stroi na tle morza, w ręce trzyma papierosa

PALEOBRAZY PAWŁA GRAJI

Wystawa "Grajeemotikony" w Galerii Engram

Na zdjęciu promocyjny­­­m, który firmuje wystawę w Engramie znajduje się kadr nieledwie z Lighthouse Roberta Eggersa, nie mogę się tylko zdecydować, do którego z bohaterów filmu bardziej to upozowanie pasuje: Wake’a czy Howarda. Zaraz jednak czytam, że Paweł Graja nawiązuje do noweli Sienkiewicza (jak na archeologa przystało). I jakby tego było mało, łączy to wszystko z wynalazkiem sieci w XXI wieku (wyrażającym najstarsze nasze atrybuty czyli emocje) oraz z psychoanalizą, która chętnie określała symbole naszej podświadomości. Im głębiej tym lepiej. A nawet z buddyzmem i mitologią. Powiedzieć, że Grajeemotikony Pawła Graji zapowiadają ponowowczesny synkretyzm, to nic nie powiedzieć.

A jednak chodzi o sprawy proste i homogeniczne. Jeśli uznamy, że istnieje jakaś wspólna symboliczna płaszczyzna, coś w rodzaju matrycy, z której wytwarzamy kody i granice naszych kultur, niezależnie od strony świata i zakątka tego świata, który zajmujemy.

Z pracami Pawła Graji do tej pory spotykałem się wyłącznie przy okazji zapowiedzi kolejnych wędrówek śląsko-zagłebiowskich i muszę przyznać, że w związku z ich nieoczywistym genetycznie charakterem – bardziej pasowały mi do dawnych kultur północno i południowoamerykańskich oraz do współczesnego malarstwa, np.: Kahlo, Roya Thomasa czy Basqiuata, którzy czerpali niemało z prymitywnych form lokalnych – niż do regionu Śląska i Zagłębia (muszę jednak przyznać, że podobieństwo do śląskiego beboka zdaje się czasem wzruszająco aktualne). I do dzisiaj mam z tym problem. To znaczy nie mogę przestać myśleć, że mam do czynienia z czymś zaimplementowanym. Gatunkiem, który został tu przywieziony przez Pawła Graję na statku jego wyobraźni i próbuje się tu namnożyć.

Potem, już na samej wystawie w Engramie łączyłem jego prace – co oczywiste, zważywszy na format – z tradycjami średniowiecznych miniatur oraz grecko-bizantyjską schedą ikony (wszak podłożem grajeemotikon jest drewno, bardzo często odwołują się również do tradycji bizantyjskich mozaik). Pomyślałem zatem, że te dzieła w wielu obszarach jednak łączą różne tradycje, żenią wschód z zachodem i zszywają różne okresy czasu. I w tym momencie zbliżyłem się do wykładni i genezy, o której wspomniał Graja, mianowicie do „praobrazów”. Paleobrazów. Form dla nas wszystkich wspólnych, jednoczących nasze wyobraźnie, choć opisywanych za pomocą różnych narzędzi i języków (sanskrytu, arabskiego, cyrylicy, popkultury z jej kodami wizualnymi, hebrajskiego, greckiego itd.) również wizualnych. A że praobrazy czy właśnie paleobrazy spoczywają głęboko w podświadomości, którą świetnie wizualizować mogą warstwy osadów w geologii lub morskie i oceaniczne dna, jak chce Paweł Graja, potrzeba światła, żeby je ujawnić. Światła latarni co prawda służą do nawigowania statków i okrętów, ale kto wie, co latarnicy robią ze światłem w czasie wolnym?

No dobrze, ale co by było, gdybyśmy nie wiedzieli, że morze jest symbolem nieświadomości zbiorowej a Paweł Graja mianuje się latarnikiem, który rzuca nieco światła w ciemne jego odmęty, rozjaśnia ich mrok a być może od czasu do czasu wyciąga z niego jakiś przedmiot, materialny lub nie, by po chwili rzucić go z powrotem w toń? Innymi słowy: jak inaczej można patrzeć na te przedstawienia i jak inaczej je rozumieć (nie jest to łatwe: w dużej mierze na obrazach dominuje jednak semantyka, symbolika i tematyka oceaniczno-marynistyczna)?

Odpowiadam sobie: może spróbować obrazy (już nie – paleo) potraktować bez kontekstów kulturowych, czysto formalnie – jako prace wizualne oparte na mocnych, wyraźnych konturach, pewnej kresce, prymitywne (w najlepszych tego słowa znaczeniu), oparte również na pracy waloru, w dużej mierze wykorzystującej harmonie chromatyczne ale też wykorzystujące kontrast jako dominantę formalną. Czasem Graja wykorzystuje również ornament, innym razem interesuje go wyłącznie forma minimalistyczna, bez ozdobników, różnie rozwiązuje nasz autor problem tła, raz jest ono w pełni wykorzystane i wypełnione za pomocą punktów barwnych lub plam barwnych, niespecjalnie zniuansowanych, za chwilę tło jest zupełnie nieobecne, tło jest brakiem tła, żeby formy przedstawionej – zwierzęcej, roślinnej albo wyobrażonej żaden dodatkowy element nie rozpraszał, nie wchodził z nim w niekonieczne reakcje. 


Powrót