OSOBLIWOŚĆ, HORYZONT ZDARZEŃ
Oko widzi, fotografia rejestruje i pamięta. Rzeczywistość nabiera materialności – pisze w materiale promocyjnym do wystawy „Miast obrazy” Jerzego Łapińskiego jej kuratorka, Katarzyna Łata. Sam artysta w swoim credo artystycznym zaznacza, że fotografowanie jest wybieraniem, klasyfikowaniem, przyswajaniem i odrzucaniem. Jest sprawdzaniem, jak świat będzie wyglądał na zdjęciu. Nie ma w tej uwadze nic z romantyczności i jej apoteozy natchnienia. Nie ma nawet poczucia misji ani metafizyki. Łapiński mówi o warsztacie, o krytycznym podejściu do fotografii, o metodyce pracy. O funkcji estetycznej (fotografie – pisze dalej – muszą być rzetelnie wykonane na najwyższym możliwym poziomie, tak w sferze wizji jak i formy). Oczywiście jeśli chcemy, metafizykę znajdziemy. Skoro rzeczywistość nabiera materialności dzięki fotografii, to znaczy, że ma ona potężną moc kreacyjną (a ma, może tworzyć formy nowe i niedostępne doświadczeniu). I skoro wybieramy, przyswajamy bądź odrzucamy, musi by coś na zewnątrz, co nam pozwala wybrać właśnie tę właściwy obraz. Możemy to nazwać doświadczeniem krytycznym (selekcja na wielu poziomach) albo iluminacją (odkryciem, intuicją).
Jerzy Łapiński jest więc metafizykiem. I jest to par excellence metafizyka codzienności. Jako teoria w stanie czystym myślenie metafizyczne uchodziło za oderwane od praxis życia codziennego. W miast obrazach/ obrazach miast praktyka codzienności jest metafizyczna – wskazuje bowiem na to, co wcale oczywiste nie jest, być może nawet poznawalne nie jest, bo żeby coś poznać, trzeba to najpierw doświadczyć – w odniesieniu do fotografii jako dziedziny i nauki wizualnej – zobaczyć.
Co widzi Jerzy Łapiński? To czego sami nie widzimy, bo nasze zainteresowanie kradnie jakiś inny szczegół, z reguły jednak coś większego, coś bardziej się narzucającego i oczywistego? Może nawet widzi Łapiński tę samą rzecz, którą dostrzegamy (chociaż ona nie przyciąga naszej uwagi)? Nie wartościuję tego faktu: nasze umysły i neurony odrzucają całą masę informacji, która dla nich „nie ma znaczenia” (być może „dla nich” oznacza również dla nas, bo to my tworzymy hierarchię ważności), zapamiętujemy zaś to, co wywołuje w nas jakąś emocję i szukamy tego, co w nas tę emocje powtórzy/ugruntuje.
Jerzego Łapińskiego interesuje detal, który pracuje za całość. Nieoczywistość. Kontrast. Ironia. Lokalność, która ma nad wyraz dużo do powiedzenia o tym, co poza peryferiami. Ale i lokalność, która może wstrząsnąć światowcem. Ot stary, poczciwy fiat 126p, nasz rodzimy „maluch” zaparkowany na chodniku z zamontowaną w drzwiach kierowcy zasuwą zabezpieczoną kłódką. Witryna lokalu gastronomicznego z martwymi kaktusami w doniczkach i wypłowiałym szyldem „życzymy smacznego” umieszczonym powyżej. Jakiś wczesny saturator z dwoma słoikami, zabezpieczonymi drutem przed kradzieżą. Czy też fragment oznakowania poziomego (przerywana linia) kończący się w ścianie budynku. Dziś powiedzielibyśmy, że są to arcyrekwizyty duchologiczne, najwybitniejsi reprezentanci minionej epoki, robią wrażenie nawet na nas, którzyśmy doświadczali absurdu na każdym kroku. Ba, zdążyliśmy nawet uznać go za normalność.
W kontekście co tu już zostało napisane, ważniejsze jest jednak reszta zdjęć (znakomita większość), które nie narzucają się wprost, wyłamują się z oczywistości, ektraordynaryjności. Nie zauważamy ich, ponieważ same w sobie nie mają mocy, nie wytwarzają pola grawitacyjnego naszej uwagi. Wydobywa je dopiero oko wędrowca, flañeura, oko obiektywu wycelowanego w tę osobliwość. W istocie jest to jakiś – pozwolę sobie na aluzję do astrofizyki – horyzont zdarzeń. Moment, w którym to co widzialne trwa krótką chwilę, oświetlone ostatnim błyskiem wewnętrznego światła, które zaraz zostanie anulowane przez nieskończoną ciemność (dla nas to anulowanie oznacza, że nigdy dany kadr w jego aktualnym układzie już się nie powtórzy; jego jedynym dowodem na istnienie pozostaje zdjęcie). Oczywiście – istnieje spore prawdopodobieństwo, że nawet sama fotografia czyli fakt materialny tego co przestało mieć charakter fizyczny, nie wytworzy w nas stanu (ciekawość, zainteresowanie, emocje), który chce i potrafi wywołać. I nie jest to żadna nadzwyczajność – wrażliwości wizualne, estetyki wcale nie muszą być komplementarne, nie muszą się przecinać. Fotograf w danym momencie nie myśli o interakcji, w pierwszej kolejności odpowiada samemu sobie i własnej biografii (albowiem to z tej właśnie biografii czerpie on zasoby, i te zasoby wytwarzają konkretny głód; głód kadru, inscenizacji). Oglądam kolejne kadry: krzesła porzucone na ulicy; resztki z przeprowadzki lub może pozostałość po spotkaniu, głowa manekina w kaszkiecie – jedyny czuły obserwator życia ulicy, chłopiec z rowerem obserwujący w zadumie ruch karuzeli, martwy gołąb na rozdzielni telefonicznej. Za chwilę te wszystkie obrazy znikną, układy się przemieszczą, nic już nie będzie takie samo.
O tym, czym jest fotografia, według Rolanda Barthesa stanowi to co Przypadkowe, Dotykalne, Napotkane, Rzeczywiste. A także Nieuchronne – wszak nie istnieje zdjęcie bez czegoś lub kogoś.
Kiedy przyglądam się pracom Jerzego Łapińskiego, jest dla mnie oczywiste, że realizują powyższe założenia. Ostentacyjnie wręcz przedstawiają to, co niespektakularne – z pewnością w kontekście tego, co oferuje nowoczesna fotografia – uzależniona w dużym stopniu od coraz większych wymagań (obserwatora i technologii), od kreacjonizmu i dramatyzmu, od transgresji. I nie ma tu znaczenia, że większość prac powstała w latach 70 i 80 ubiegłego wieku, bo tę strategię autor stosuje do dzisiaj. Czy Przypadkowe, Dotykalne, Napotkane, czy „jestem tylko obserwatorem” nie kłóci się z pojęciem strategii? Moim zdaniem uważność, otwartość, czułość na przejawy, fenomeny rzeczywistości, na reakcje, jakie między nimi zachodzą - jako sposób działania - wynikają wprost z bycia obserwatorem. Jedno bez drugiego nie może istnieć.
Miast Obrazy nie są portretami owych miast. Ale fotograficznym zapisem obiektów, fragmentów właśnie, być może nawet „aury”, którą wytwarzają i która świadczy o czymś więcej niż sam obiekt. To szersza historia, to napięcie samego życia toczącego się tej przestrzeni. Jest to przestrzeń uniwersalna.
W dialogu z obiektem ważne jest to, jak go postrzegamy. A w szczególności czy w ogóle go zauważamy. Rzecz staje się obiektem wtedy, gdy nabywa zdolności oddziaływania i koncentrowania na sobie uwagi (J. Brach-Czajna). Tylko czuły, uważny obserwator jest w stanie dokonać tej podmiany.
Radek Kobierski
Felieton opublikowany w Miesięczniku Społeczno-Kulturalnym ŚLĄSK - wydanie 9/2023
Fot. Jerzy Łapiński