dekoracja

POCHWAŁA RÓŻNICY

O wystawie fotografii Wojtka Beszterdy i Zdzisława Mackiewicza w Galerii Engram

„Awers Rewers” odnosi się do mojego pojmowania fotografii jako kompozycji zamkniętej zewnętrznie, otwartej do wnętrza obrazu, posiadającej wszystkie wymiary – mówi o swoich pracach Zdzisław Mackiewicz, jeden z bohaterów podwójnej wystawy ART+ ART w Engramie.

Tekst, który powtarza się w materiałach promocyjnych wielu wystaw tego cyklu, jest równie ważny: Interesuje mnie nie to, co fotografia przedstawia w naturalistyczny, materialny sposób, ale to co można wydobyć z otoczenia dla potrzeb czystego obrazu i sensu jego konstrukcji z zachowaniem szacunku dla tego, co zapisała klisza lub matryca cyfrowa. Albo nie zapisała – dodajmy – wszak Zdzisław Mackiewicz tworzy również obiekty bez aparatu jako pośrednika (fotogramy oznaczone skrótem NC – non camera, prace z serii kalejdoskop). 

Czysty obraz w pierwszym momencie kojarzy mi się z koncepcją estetyczno-filozoficzną Witkacego (ta nowa forma w swoim czasie również zrywała wszelkie koneksje z realizmem i naturalizmem), pomijam w tym wrażeniu efekty, jakie powinna generować. Bo oglądając wielkoformatowe prace Mackiewicza – może dlatego, że są one zbudowane z czerni i świateł (z niewielką tonalną reprezentacją) i są geometryczne – odczuwam chłód, z jakim mógłbym przyglądać się wyłącznie narzędziom chirurgicznym albo wnętrzu lodowca Vatnajökull czy strukturom kryształu. Nie ma tu metafizyki ani poczucia dziwności istnienia (choć może są, tylko ja spodziewam się określonych, sformatowanych emocji, a metafizyka może być właśnie chłodnym, precyzyjnym ostrzem. I dalej: czy owa czystoforemna dziwność istnienia nie wytwarza się właśnie wtedy, kiedy wykraczamy poza znane, w bezgraniczną niepewność abstrakcji?) 

Więc owszem: Mackiewicz tworzy dzieła abstrakcyjne, właściwie na styku fotografii i grafiki (ciążą jednak ku tej drugiej), jednocześnie czasem stara się nam pomóc w zlokalizowaniu źródeł, desygnatów (subtelnie) – jak to ma miejsce w cyklu „kalejdoskopowym”; wygląda to tak, jakby obrazy, które układały się w iluzje głębi (kalejdoskop), artysta rozwijał w płaszczyzny (niczym cienki preparat) w prostsze, minimalistyczne formy, a także rozbijał, zaburzał ich symetrie (linie podziału; nie zawsze tak się dzieje: o ile czarne płaszczyzny wykazują tendencję do symetrii, światła, ich linie, już niekoniecznie). Minimalizm, z charakterystyczną dla niego repetycją – tak, ale wcale nie taki prosty dla oka. 

Sąsiednie, przeciwległe ściany Engramu zajmują prace Wojciecha Beszterdy. W zamierzeniu kuratorskim – oraz oczywiście artystycznym – chodzi oczywiście o dialog twórczy, w którym znajdzie się miejsce zarówno dla podobieństwa jak i różnicy ale również dla historii, która łączy obu artystów wizualnych (a ta liczy sobie kilka dekad; dla tej niefizycznej stałej została stworzona fizyczna, wyizolowana przestrzeń, w której znajdują się prace Mackiewicza z lat 90-tych; prace z wystawy, od której zaczęła się przyjaźń i współpraca – nie tylko przy wspólnych ekspozycjach, np. Analizy/Syntezy). 

Wojciech Beszterda prezentuje na wystawie Art+Art siedem prac, przy czym jeśli podliczyć składowe tej siódemki, wchodzące w skład mini-cykli, wyjdzie nam tych prac osiemnaście. Od razu zauważam niejednorodność tej fotograficznej propozycji (pierwsza ewidentna i radykalna różnica w stosunku do Mackiewicza), składają się na nią zarówno prace sepiowe, portrety fragmentaryczne (Szepty), abstrakcje (Pola widzenia), pejzaże w ruchu, w których mimetyzm ciąży ku abstrakcji (i jej rytmom). Generalnie są to zdjęcia różnych obiektów materialnych, morficznych (ciało) i amorficznych, opowiadających siebie ale i wytwarzających inne (nowe) pola interpretacyjne – to znaczy autonomizujących się wobec przedmiotu przedstawionego (Henryk Kuś pisał o granicy fotografii i obiektu sztuki). 

O ile dyptyk portretowy (dolna część męskiej twarzy en face i z profilu, zdjęcie dłoni) zdaje się mimetyczną wizualizacją konkretnego przedmiotu (chociaż w kontekście całej wystawy już tak być nie musi), o tyle pozostałe fotografie są wieloznaczne, czy też starają się być wieloznaczne; właśnie autonomiczne – czym z kolei zbliżają się do prac Mackiewicza (nie realizm czy naturalizm, ale to co można wydobyć z otoczenia dla potrzeb czystego obrazu). Co mam na myśli, mówiąc o kontekście? Ano właśnie to, że na znane nam wszystkim formy możemy spojrzeć tak jak na formy nieznane, niejako poza doświadczeniem wizualnym i historią – wówczas ciasno wykadrowana twarz przestaje być twarzą, staje się, lub może się stać czymś innym, jakimś nowym obiektem (taki sam efekt uzyskać możemy przez zmianę założonej orientacji obrazu, z pionowego na poziomy lub odwrotnie, to zaburzenie „oczywistości” wybija nas z komfortu interpretacji).

Ale możemy również na prace Beszterdy spojrzeć historycznie jak na wizualizacje upływającego czasu: cykl siedmiu prac w sepii przedstawiający jakąś amorficzną tkankę z widoczną siatką płótna i powiązaną sznurkiem (pierwsze skojarzenie przywodzi na myśl mumifikację), obraz dłoni z zarysowanymi liniami, na które nałożona jest warstwa przypominająca nagrobną płytę granitową, wspomniany dyptyk portretowy (siwiejący zarost, szept, który jest milczeniem), obrazy lasu fotografowanego w ruchu, rozmazane i rytmiczne (rytm znów zbliża ku sobie obu reprezentujących się artystów). 

Radek Kobierski

 


Powrót