Zdjęcia autorstwa Stanisława Kulawiaka. 1 zdjęcie - autoportret - własne odbicie w witrynie sklepu odzieżowego, 2 zdjęcie - tryptyk - autoportrety wokół pni drzew. Artysta się do nich przytula

PRZEMIANY

O wystawie Stanisława Kulawiaka

Na wystawę fotograficzną w galerii Pustej składają się trzy „monograficzne” cykle twórczości Stanisława Kulawiaka: „Portfolio. Fotografie z lat 1974-2022”, które zostało zrealizowane w ramach 75-lecia ZPAF-u, nieco równoległe do nich „Kody asymetryczne 1976-2020” i „Pejzaże prawie asymetryczne 1977-1978”. Przynajmniej deklaratywnie. Jeśli przyjrzymy się tytułom prac Kulawiaka, okaże się, że jednak większość fotografii pochodzi z „Kodów”, niewielka ilość wyodrębniona z całości (bo skupiona w ciasnych prezentacjach) dokumentuje prowincję, znajduje się w cyklu „Pejzaże symetryczne”. Sobotko, autor tekstu wstępnego, powiedział kiedyś, że ceni u Kulawiaka właśnie peryferyjne skupienie – tematy wielkie, miejskie które przechodzą do kronik danej społeczności, są obsługiwane przez dość stereotypowy zestaw obrazów. Peryferia chciałoby się powiedzieć, są nietknięte i nadal niewinne. Nie do końca się z tym zgodzę. Otóż, rejestrując polską wieś/naturę równie łatwo wpaść w pewne sztance i uproszczenia, jak fotografując pejzaż wielkomiejski (jego rytuały, mitologie i narracje). 

Wystawa prezentuje kilkadziesiąt prac z ostatniego półwiecza (ekspozycję rozpoczynają najnowsze „Bioformy”, kończą zaś „Pejzaże symetryczne” z połowy lat 70) – czarno-białych, w znakomitej większości wykonanych kamerami średnioformatowymi (cykl pejzaży akurat to mały obrazek). To co uderza w tym układzie, poza zaburzoną chronologią, to właśnie nieobecność żywiołu miejskiego i politycznego. A wiemy przecież, że był on tak samo ważny dla Kulawiaka jak reportaż. „Dla mnie one są spójne [pejzaże i reportaż]. To jestem ja – mówił artysta. Innym razem dodawał, że fotografowanie pejzażu jest czymś oddzielnym, rodzajem modlitwy, symbiozą z tym, co jest dla niego bliskie i ważne. „Reportaż to kwestia temperamentu, jak odruch Pawłowa, wyjmuję kamerę i robię zdjęcia”. Oczywiście zawsze możemy powiedzieć – i nie będzie to naciągana refleksja – że reportaż jest zjawiskiem szerokim, obejmuje nie tylko ulicę, tematy ważne historycznie (patrz wyżej: Sobotko), nie wymaga również natychmiastowej reakcji fotoreportera – decyzja może być rozłożona/odłożona w czasie, bo przecież pejzaż nam nie ucieknie. Nie zmieni konfiguracji. Co najwyżej światło (co oczywiście nie jest takie nieistotne). W tym znaczeniu fotoreporterskie będzie zarówno kadrowanie wnętrza stodoły z prostopadłymi strunami ostrego światła ścielącymi się na klepisku jak i zacumowanej na brzegu łodzi, metalowej, z-oksydowanej (trochę przypominającej cynową trumnę, która łączy oba brzegi Styksu). To tylko kwestia czasu i umieszczonej w nim reakcji. Jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości, powinny je rozwiać fotografie cmentarnych drzew, które wchłonęły w siebie metalowe konstrukcje i ogrodzenia, „oblały” materią organiczną, tworząc jedną formę (cmentarna symbioza nie jest dokładnie symbiozą, ponieważ drzewo nic nie zyskuje; chyba że chodzi o to, że drzewo zyskuje jako obiekt historyczny i fotograficzny), albo ogromy stóg słomy przykryty banerem reklamowym z wizerunkiem Artura Rojka. Jeśli to nie jest fotografia reporterska par excellence, to czym ona jest? 
Jeśli już uporaliśmy się z genologią fotograficzną (a mniemam, że tak jest), możemy zająć się obiektami Stanisława Kulawiaka. 

Otóż prace zebrane w galerii Pustej prezentują obiekty „zastane” i formujące się. Przy czym obie kategorie należy traktować jako płynne – przechodzące (i nachodzące na siebie). Do tej pierwszej grupy zaliczymy (nie)ruchomości „peryferyjne”, ukształtowane przez prowincję i kształtujące nasze myślenie o prowincji - dworki, domy, pompy wodne, aleje, ruiny, detale cmentarne - i miejskie, do drugiej przedmioty uchwycone w konkretnej fazie metamorfozy (tu zaliczyłbym wszystkie bioformy, te nominalne i wykreowane jak i odnalezione – drzewa na cmentarzu, drzewa w różnym stadium zniszczenia pęknięcia, złamania, nadgryzienia układające się w formy symboliczne i geometryczne, ale również obiekty nieożywione jak ściana z rusztowaniem, które ma ją zabezpieczyć, czy też rusztowanie ze ścianą, która mu nadaje nowy sens; zależy jak czytać). Kulawiak wybiera takie kadry i tak je komponuje (centralnie niczym totemy), żeby ujawnić wewnętrzną dynamikę obiektu, konkretny, wyodrębniony akt (gest) w wieloaktowym spektaklu przemiany. Ta kwestia nie byłaby dla mnie tak oczywista, gdyby nie wykreowane formy i kompozycje (Aneksja, Pojedynek, Bioformy są rodzajem wskazówki interpretacyjnej). Ale oczywiście moglibyśmy równie dobrze czytać zebrane fotografie Kulawiaka w innym porządku – społecznym czy socjologicznym. Nie wiem, czy zebrany materiał byłby wystarczający, żeby mówić o innym rodzaju przemiany – np. polskiej wsi i prowincji. „Idol”, „Schody do nieba”, „Poranek na łące”, „Słomiana owca” to zbyt mała reprezentacja. Natomiast portfolio artysty z pewnością ten brak mogłoby wypełnić.  

Radek Kobierski


Powrót