Czterech tancerzy podczas ćwiczeń typu improwizacja w kontakcie

NAJPIERW MYŚL, POTEM TAŃCZ

Przestrzenie Sztuki Taniec - Katowice

Tegoroczna edycja projektu „Przestrzenie Sztuki” zaczęła się warsztatami Contact Improvisation (Arye Bursztyn) oraz  programem rezydencyjnym pn. „Pokolenie PS”. Efektem tego drugiego był pokaz prac dwóch rezydentek. 

Aleksandra Nowakowska, która jako pierwsza przedstawiła swoją pracę, napisała, że chciała ukazać ciało w taki sposób, żeby uniknąć oznaczania go lub nadawaniu mu znaczenia, „Czy coś tak osobistego i emocjonalnego jak głos ludzki można ukazać jako takim, pozwolić mu opowiedzieć swoją historię, a nie użyć go do opowiedzenia historii”? I jakby dla zaznaczenia paradoksu swój pokaz nazwała „Speechless”. W istocie w „Speechless” nie mówi się (chociaż mam wątpliwości, czy w finale występu nie pojawia się wyśpiewywany język francuski), głos nie służy werbalizacji, nie dąży do nazywania, jest elementem ekspresji tak jak ruch, choreografia.

Ciało oczywiście przekazuje pewną historię – chociaż nie jest ona tak narracyjna jak w przypadku „Popiołu i piksela” Julii Lewandowskiej, jest aktywne i bywa „zawieszone”, przemieszcza się, obserwuje (długie kontakty wzrokowe) i jest obserwowane. Jesteśmy w stanie wyobrazić, jak poszczególne sekwencje pasują lub nie do własnych doświadczeń. Szukamy odniesienia. Ja szukam. Nie wiem, jak państwo obok. Głos (świetna emisja) wspiera ruch ciała, ruch współgra w jakimś stopniu z głosem (zazwyczaj jest to śmiech, czasem tzw. tubalny śmiech), chociaż spełnia większą niż on rolę w przedstawieniu. Nie wiem, czy ową dialektykę głosu można nazwać osią „Speechless”, ale podobną rolę – uzupełniającą - spełniają np. rekwizyty (origami) w pracy Marty Pieczul („Krzyk papieru”) i wizuale w „Popiele i pikselu”. Lub może są to elementy łączące różne warstwy, substancje. Zworniki. Obraz, zwłaszcza wyraźny, przedstawiający znane formy (ciało) choć rozpadający się na piksele – nadaje przedstawieniu nie tylko dodatkowy kontekst ale i konkretyzuje je. Ogniskuje uwagę ale i ją rozprasza – nie wiem już sam, na czym mam zawiesić wzrok – na tancerce czy na jej awatarze wyświetlonym na ścianie (dopiero, kiedy tancerka zbliży się do ściany i stopi z obrazem – lub tylko próbować będzie się stopić, będę mógł objąć je jednym spojrzeniem). W „Krzyku papieru” tym konkretem jest papierowe origami. Marta Pieczul nie nadużywa rekwizytów, realizuje swój plan, którym jest taniec, ruch sceniczny, dynamiczne formy, repetycje. Oczywiście moja uwaga, wzrok podążają za ciałem, bo w nim kryje się opowieść, ale przecież niemniej „krzykliwą” jest biel papierowej formy opuszczonej na podłodze, zarazem tytuł pracy, odniesienie, konkret. Wygląda to jednak jak pewien paradoks.

W ramach Przestrzeni Sztuki Katowice odbył się już pierwszy w tym roku Jam Taneczny. Wstęp jest wolny, spotkania są otwarte dla wszystkich osób, które potrzebują ruchu i spontanicznej ekspresji, ale również dla obserwatorów czy ludzi mediów. Nie ma jakiś odgórnie narzuconych zasad, liczy się motoryka, odkrywanie możliwości ruchowych, flow, inicjatywa i kreatywność, improwizacja – jakkolwiek to nazwiemy. 

Znajduję sobie miejsce przy drzwiach, wyciągam notatnik, wykonuję trochę zdjęć osób i par w ruchu. Jakaś część mnie pragnie zostać w tym bezpiecznym miejscu na wylocie i wyłącznie z odległości, bez ryzyka obserwować całe wydarzenie, ale czuję również – a to poczucie wynika z doświadczenia tańca i ruchu (taniec fizyczny) – że cała reszta mnie wyrywa się na parkiet. W takiej schizofrenicznej sytuacji, na styku przeciwstawnych sobie emocji – przyglądam się ludzkiemu ciału, sztuce balansu, statyce i dynamice, gestom zawieszonym w powietrzu, przyciąganiu i odrywaniu – po 30 minutach mam już przed oczami gotowy materiał, ale dalej nie mogę się oderwać. Panuje tu pełna dowolność i niczym nieskrępowana ekspresja, nie ma złych figur i błędów. Niektórzy długo szukają własnego rytmu, inni znajdują go od razu. Jedni od razu łączą się w grupy, tworząc skomplikowane – ale bardzo płynne – choreografie, inni wykorzystują ściany, podłogę, rozgrywają swój taniec indywidualnie, niemal autystycznie. Przez całą tę zbiorowość, pozornie tylko rozproszoną, przepływa jakaś energia, fluktuuje, nagle pojawia się trans (np. w pewnym momencie cała grupa zaczyna stepować), po chwili zanika i nie ma po nim śladu – tancerze znów przechodzą do prób, szukania rytmu i rodzaju ekspresji. 

W ostatnim dniu Sierpnia Talentów w Strefie Centralnej odbył się pierwszy z przeglądów Kina Tańca. Emisję czterech krótkometrażowych filmów – Reines d’un Jour Pascala Magnieniego, A Village Trilogy Laury Taler, Cornered Michaela Downinga i Measure kolektywu 33 Fainting Spells zakończyła dyskusja w wąskim, gronie. Nie tylko eksperckim (Małgorzata Czyżowska, Katarzyna Borza i Adriana Świątek), głosy w sprawie zjawiska screendance zabierały również osoby z publiczności. Filmy dzieliło wiele kwestii, łączył je oczywiście ruch i taniec jako forma bezpośredniej, niewerbalnej wypowiedzi. Village Trilogy był doskonałą stylizacją na nieme, przedwojenne kino (chociaż tak odważna choreografia raczej nie mogłaby się przydarzyć międzywojniu; jeśli tak to wyłącznie w hermetycznej niszy kulturowej), chwilami miałem wrażenie, jakbym oglądał Camille Claudel Bruno Dumonta zamieniony na dokument (w istocie VT inspirowany był 2WŚ i masowymi przesiedleniami). Queens for a Day okazał się filmem najbardziej narracyjnym, przedstawiającym taniec wręcz jako aktywność biologiczną (aktywność pierwszej potrzeby). Cornered Downinga ulokować można po drugiej stronie epickości – tam gdzie zaczyna się kino klaustrofobiczne - przedstawiał cube, białą sześcienną przestrzeń z uwięzioną w niej osobą. W zasadzie nie wiemy – uwięzioną czy zadomowioną – nie wiemy, czy taniec jest tu ucieczką czy rytuałem. Obserwowaliśmy wyłącznie ruch bez wytchnienia, spotęgowany jeszcze przez zmiany pozycji kamery (stream rejestrowany m.in do góry nogami). Wreszcie Measure 33 Fainting Spells (Dance Company), kolejny krótki metraż opisujący wyłącznie za pomocą tańca i ruchu – ich ekspresyjnych rytmów oraz skomplikowanych rytmicznie kroków – relację między mężczyzną i kobietą. I również odwołuje się do tradycji kina musicalowego czy rewiowego, nieco klaustrofobiczny, zrealizowany w ciasnym i długim urbexowym korytarzu. 

Kino Tańca to nie tylko emisje filmów, ale również klub dyskusyjny. Rozmowa, dość długa, dotyczyła zjawiska screendance (od początku l 80), analizowała również przedstawione krótkie formy, klasyfikacje, zastosowane w nich strategie oraz relacje między tańcem (samym w sobie) a tańcem w kamerze (np. w reportażu i kinie artystycznym). Sporo uwagi poświęcono również zarysowaniu granicy między tańcem jako wydarzeniem konceptualnym a wolną, nieintelektualną strefą odczuwania, jaką taniec indukuje. Najpierw tańcz, potem myśl. Taka jest naturalna kolej rzeczy, napisał kiedyś Samuel Beckett.

Radek Kobierski

 


Powrót