UPORZĄDKOWANE ARYTMIE

O before 11. Katowice JazzArt Festivalu

Startuje nowy KJAF po dwuletniej przerwie. Gdyby nie pandemia, można byłoby dziś świętować okrągły, dziesiąty raz (pierwszy KJAF zaczął się w 2012 roku) a zgodnie z niepisaną tradycją – to świętowanie zaczynać od beforów. 

W tym roku oba wydarzenia „obsługiwał” jeden duet: włoski O-Janá (Ludovica Manzo i pianistka Alessandra Bossa), pierwszego dnia w DZK poszerzony o polski skład – dwójkę instrumentalistów z LLovage: Prościńskiego i Walickiego oraz saksofonistę z ukraińskiego Dnipro – Kiryła Revkova, dnia następnego w przepisowym składzie w Absurdalnej. Befory z reguły odbywają się poza IKKMO, w końcu chodzi o ich kameralny wydźwięk i nastrój. Wici festiwalowe warto ogłaszać w przestrzeni miejskiej, świetnie do tego nadają się Drzwi Zwane Koniem czy Absurdalna. Jednak, gdyby nawet takie plany – centralne – się pojawiły, rzeczywistość musiałaby je zweryfikować. IKKMO stało się w tych dniach Miastem Uchodźców, i chyba nikt – nawet pamiętający propozycje ulokowania tu punktu szczepień, nie sądził, że kiedykolwiek do takiej sytuacji dojdzie. Tak, Ogrody są dzisiaj schronieniem. Muzyka również – jak nigdy dotąd – staje się schronieniem przed przemocą wojny. 

Szalenie trudno było, mówię to za siebie, ale sądzę, że to doświadczenie miało jednak charakter zbiorowy, wyłączyć głowę i emocje w w takim kontekście. Miałem wrażenie, że wszystko spowijał groźny cień. Odnajdywałem w sobie również poczucie winy; kiedy człowiek zestawiał ze sobą doświadczenia wojenne za wschodnią granicą i pragnienie życia mimo wszystko, pragnienie normalności – które jest zupełnie naturalne. Wchodziłem do DZK, łapczywie chwytałem się barowej atmosfery, z życzliwością patrzyłem na ludzi przy stolikach, a piętro wyżej raczej szukałem kontaktu ze znajomymi niż zaliczałem klasyczne dla mnie odosobnienia. Nastrój był jazzowy, jak przystało na festiwal jazzowy, instrumenty na scenie czekały na muzyków, kameralne światło działało kojąco, złociło się piwo w wysokich szklanych kuflach. Było tak, jak powinno być, powtarzałem sobie tak długo, aż zaczynałem w to wierzyć.

Muzycy spotkali się już na festiwalu Novara Jazz w czerwcu 2021 roku, zagrali jedyny koncert - podobno przyjęty owacjami na stojąco - w Katowicach w ramach rezydencji dziewczyny z O-Jana i chłopcy z Llovage przygotowali wspólny i całkiem nowy projekt. W ramach rezydencji w projekcie – warto zaznaczyć –wziął również udział Kirił Revkov

Duety rozpoczęły dość spokojną kompozycją, wokal Manzo wiernie towarzyszył pojedynczym dźwiękom elektrycznego pianina Bossy (przypominały one wchodzenie po schodach, a właściwie przeskakiwanie co kilka stopni) perkusja i kontrabas tworzyły bardzo subtelne tło, saksofon Revkova pojawił się dopiero w finale. Potem już było szybciej, sekcje rytmiczna rozkręcała się i nabierała tempa, pojawiła się elektronika i perkusjonalia. Z urywanych dźwięków, tercji, kwint zaczął wyłaniać się melodyjny jazz o solidnej konstrukcji. Perkusja Jacka Prościńskiego, kontrabas Walickiego, saksofon Revkova wyruszały w swoje własne podróże, we własne kierunki ale nie było mowy, żeby na scenie panował jakiś chaos. Każdy element był starannie dopracowany. W pewnym momencie w kameralnych Drzwiach zrobiło się naprawdę głośno. Po chwili znów niespodzianka: scenę zdominowała trochę transowa elektronika, rytm synkopowany (niczym arytmia serca, ale o stałej amplitudzie), który płynnie wprowadził do kolejnej, wokalnej (przepięknej) kompozycji Manzo. W jednym z materiałów promocyjnych O-Janà przeczytałem taki fragment: „Chociaż zawsze szukają przejrzystej struktury i formy „piosenki”, koncerty O'-Janà mają silny element wolnej improwizacji, w której dźwięki mogą czasem ewoluować […]”. Myślę, że to spostrzeżenie idealnie opisywało strategię muzyczną obu duetów i sam koncert. Cezury między improwizacją, eksperymentowanie z dźwiękami a „strukturami melodyjnymi” były bardzo widoczne, ale co ciekawe nie miałem wrażenia, żeby były one sztuczne, nienaturalne. Oba zjawiska stanowiły całość. I co najważniejsze – budowały napięcie, wspomagały uwagę, nie pozwalały zmysłom zasnąć. Rytmy zwalniały i przyspieszały, struktury wypełniały się i pruły, głos śpiewał ale i wokalizował a nawet recytował. O-Jana i Llovage grali tak, jakby grali ze sobą od lat. Co tam od lat – od dekad. Zawsze mnie to zresztą zadziwiało: w jaki sposób po jednym koncercie we włoskim Piemoncie rok wcześniej i kilku godzinach prób dzień wcześniej osiąga się taki poziom zgrania i komunikacji? Jak to się dzieje, że każdy z muzyków wykonuje – zwłaszcza w improwizacyjnym jazzie – swoją pracę, czasem bardzo stylistycznie i rytmicznie odległą od siebie, a jednocześnie wszyscy uzyskują jednak harmonię? 

 


Powrót