Finał na ósemkę
Nie dałem rady do końca, przyznaję się bez bicia. Nie żeby mnie multikoncert wynudził ostatecznie. Wprost przeciwnie – finał projektu „Dzielnica brzmi dobrze” to był światowy poziom. Niektóre ekipy powinny, moim zdaniem, trafić na Hipnozową Wall of Fame, do towarzystwa Matta Damona, Dave’a Krakauera czy Paradox Trio. Wymęczył mnie niż, zasypane drogi na Śląsku, wernisaż w Engramie (obrazy, obrazy i to co z nami robią) i godzinna obsuwa, bo w Korezie też coś się działo. A że Hipnoza jest nad Korezem, równoległa symultaniczność wydarzeń była niewskazana.
Finał zainicjował znakomity Nottooeasy, którego miałem już przyjemność wysłuchać przy okazji przyłączenia Katowic do platformy Mix the City w grudniu 2017 roku (gwoli ścisłości inny katowicki, finałowy i młody skład - Parnass Brass Band – również wystąpił z tej samej okazji). Czasem potrzeba kilku odsłuchów, żeby rozpoznać muzyczny geniusz, innym razem uderza on od razu. Zdaję sobie sprawę z wyświechtania i dewaluacji tego określenia, ale pamiętam, że tak wtedy pomyślałem. Rok temu. A koncert otwierający 2019 rok tylko to potwierdził. Stał obok mnie Wojtek Brzoska, nachyliłem się i powiedziałem głośno, przekrzykując kolejny nakręcony i soczysty pasaż trąbki Fabiana Klimanka: to jest światowy poziom (jakby wtórując Marcinowi Martenowi z Kalibra44, który stwierdził, że część zespołów nie powinna się w ogóle tu [na przesłuchaniach] znaleźć. Powinniśmy już kupować bilety na ich koncerty. Wszystko w tym pomyśle, w warstwie muzycznego aranżu, orkiestracji, odpowiedniej dozy improwizacji, w powracających wyrazistych tematach, w połączeniu (bardzo subtelnym) elektroniki i jazzu – zadziałało. Heads with no Faces – tak, proszę państwa, będzie nazywała się debiutancka płyta Nottooeasy i warto obie nazwy sobie zapamiętać.
Dwa lata udziału w projekcie doprowadziły do sporych zmian w zespole i łączyły się z ogromnym rozwojem muzycznym, poinformował ze sceny Klimanek. Nie był to jakiś odosobniony głos. O przyspieszeniu związanym z partycypacją w projekcie „Dzielnica brzmi dobrze” - strukturalnym, muzycznym - wspominało wielu wykonawców. A biorąc pod uwagę efekty tej współpracy, trudno uznać te refleksje za przejaw nadmiernej kurtuazji.
Zośka, kolejne trio (w Hipnozie usłyszeliśmy właściwie kwintet chwilami łamany przez sekstet: chórki plus recytacja Marcina Biesa), to w ogóle fenomen młodej katowickiej sceny muzycznej. Przede wszystkim ze względu na braci Biesów. Tak się dziwnie składa, że zarówno Mateusz jak i Marcin dzięki muzycznemu i literackiemu „wyszkoleniu” wynoszą ten gatunek (pop, chillout) bardzo wysoko. Tymoteusz Bies, laureat konkursów pianistycznych (im. K. Szymanowskiego i F. Chopina) to najbardziej wyrazista – poza wokalistką, Weroniką Jędrysik - postać składu. Marcin to znakomity poeta z Mikołowa. Ani jeden ani drugi nie prezentuje tu w pełni swoich możliwości. Spotykają się gdzieś „w połowie” drogi. I to zupełnie wystarczy, żeby tego gatunku muzycznego nie tyle dało się słuchać, co dało się słuchać z przyjemnością. Na przykładzie Zośki widać poza tym nowe zjawisko na Śląsku (nie tylko). Kolaboracja literacka i muzyczna nie ogranicza się już do generowania tła dla imprez literackich. To coraz bardziej aktywny i równorzędny udział w tworzeniu nowej jakości (Wojciech Brzoska, Arkadiusz Kremza, Marcin Bies, Radosław Wiśniewski, Karol Pęcherz, Dorota Masłowska i inni).
Przy Parnass Brass Band można się nieźle bawić. Kwintet dęty aranżując przeboje muzyki pop, m.in. Eurythmics, Bee Gees czy Jamesa Browna, w szalonym rytmie i bezwstydnie poderwał wreszcie ludzi do tańca pod sceną. Prawda, że ani jazz ani pop-chill do tego się specjalnie nie nadają, głównie spełniają funkcję nasycającą (a energia, skoro pojawia się w pierwszym akcie, musi w końcu wybuchnąć), ale PBB w końcu mogli wcale nie zagrać na najwyższych obrotach ani aranżować z dużym wyczuciem a zarazem bez kompleksów anglosaskich hitów i nic by z tego nadmiaru nie wyszło.
Funkowo-rapowe Studio Sztama to dwa rapujące wokale na akustycznym w pełni backgroundzie. Słowo „sztama” dotąd kojarzyło się wyłącznie z kibolską subkulturą, a ten duet wsparty przez resztę kolektywu rozciąga je na w ogóle na relacje międzyludzkie oraz stosuje jako główny składnik własnego muzycznego stylu. Sztama panuje również między gatunkami. Ot co. Sztama panuje między krytyką stosunków społecznych (i politycznych), do której rap ciągle aspirował, i narracją bardziej, powiedzmy afirmatywną. To kolejna po PBB ekipa, która po prostu na scenie dobrze się bawi i nie robi z tego halo. „Weź wódkę, przyjaciół i ciesz się życiem”, „Mam pomysł, chodźmy się wyluzować, zróbmy sobie klimat, po co siedzieć w domach”, „Żadna gonitwa mnie nie rusza”, „Spróbuj z nadzieją patrzeć w przyszłość. No tylko kilka cytatów, które zapamiętałem. Cytatów z tej optymistycznej rap-epopei.
Były kiedyś szklane domy, a raczej miały być, za to są w pełni realne Szklane oczy, kolejne trio wyłonione w trakcie przesłuchań. Trio niezwykłe, bo grają tu dwie gitary i trzy dziewczyny. Do wywiadów (jeszcze) się nie nadają, ale na scenie są kompletnie niepowtarzalne. Wokal do złudzenia przypomina głos Masłowskiej (stylizacja czy oryginał?), jest niemożebnie „przesłodzony” w odniesieniu do twardych, punk-rockowych riffów, nie pasuje do nich za cholerę, ale właśnie to jest takie pociągające. Świetną robotę robi również sekcja rytmiczna. Teksty – to kolejny atut zespołu. Całość wygląda po prostu zdumiewająco jak na debiut.
Tu film mi się urywa (ze zmęczenia), ale następnego dnia wszystkie wrażenia próbuje sobie podsumować, podglądam na dokładkę materiały wideo na yt (świetnej jakości), pytam znajomych o wrażenia z ostatnich czterech koncertów. Przypominam sobie świetną atmosferę finału, ludzi grających w windach, na schodach, dziewczyny i ich ostatnie próby tekstowe, ćwiczenia gitarowe gdzieś w nieoświetlonym zaułku koło Korezu. Niesamowita energia. Młoda scena muzyczna w Kato eksploruje wiele przestrzeni i gatunków muzycznych. To nie są już amatorskie eksperymenty. Oni są już gotowi, żeby zaistnieć.