Einbahnstrasse

Einbahnstrasse

Kosmiczne sensy nowożytnej ulicy:

Kosmiczne sensy nowożytnej ulicy: w sekwencji zdań rejestrujących wydarzenia przeszłe i teraźniejsze załamuje się światło jakiegoś innego słońca, prawda „ta słodka odaliska” umyka przed nami, a i czas przeszły pozdrawiamy „w języku, którego on już nie rozumie”. To nieco strawestowany Bogdan Baran z jego wstępu do „Ulicy Jednokierunkowej” Waltera Benjamina. Oddajmy jeszcze głos autorowi sztuki, która nas interesuje: „Przedmioty, rekwizyty pieczołowicie wyciągnięte z magazynów, pozostawały chłodne i obojętne. Ciekawsza była czarno-biała opowieść pocztówek i fotografii. Ktoś waha się, zastanawia, czy ulec zawieszonej u wejścia do gmachu poczty pokusie: „Losy”. Laska dotyka jeszcze ulicy, but na lewej nodze wspiął się już na chodnik. Na innej fotografii łopoczą biało-czerwone flagi. Nad sklepem Steinitza i w oknach synagogi.
Oto fragment „Szkoły złudzeń” Piotra Zaczkowskiego. W niemal niezmienionej wersji znajdziemy go również w scenopisie i teatralnej realizacji „Ulic wolności”.
Ulice Benjamina i Zaczkowskiego/Talarczyka łączy nie tylko temat i zbieżność tytularna. W obu przypadkach chodzi o jakąś formę zderzenia tradycji z nowoczesnością. Paryż przed i po-Haussmannowski to oczywiście nie to samo, co Chorzów/Königshutte, przynajmniej w sensie architektonicznym. Ale w przestrzeni metafory różnice wcale nie wydają się tak drastyczne. W końcu miasto przechodzi z rąk do rąk, zmienia właścicieli, narrację, nazwy ulic. Jest żywą tkanką łączną, którą rozdzierają kolejne projekty społeczne i ekonomiczne. W pojęciu nowoczesności mieści się również owo nowożytne poczucie utraty więzi z kosmosem, którą zastępuje konsumpcyjny sen. Ulica Wolności, Wolka to dzisiaj banki i lombardy, i ciucholandy, i pustostany. To konsumpcyjny sen w stanie likwidacji. Wiedzą o tym aktorzy Reduty Śląskiej, którzy mogą przemówić również w swoim prywatnym imieniu, w imieniu teraźniejszości, jako nie-aktorzy wciąż grający w sztuce. Poza sceną, a jednak wciąż na scenie.
Z perspektywy czasu każda ulica i jej historia wydają się być jednokierunkowe. Próbujemy nadać sens temu, co w danym momencie historii nie mieści się w naszym rozumieniu sensu. Ulica jednokierunkowa oznacza również to, że ruch odbywa się tylko w jedną stronę – ku przyszłości. Wolność oznacza jednak (również) możliwość ruchu w przeciwnym kierunku. Pod prąd. Dla projektantów dusz i specjalistów od narodowej tożsamości ten kierunek zawsze musiał być ściśle reglamentowany. Cały czas wsłuchując się w tekst sztuki, wystawianej na deskach Chorzowskiego Centrum Kultury, miałem wrażenie, że korzystamy z chwilowej łaski dziejów, że za chwilę nie będzie można w ogóle mówić o wielokulturowości, bo ktoś tego ustawowo zabroni, albo miasto i jego główna ulica znów zmieni oblicze, słowem – że wszystko to ma charakter tymczasowy. Korzystamy z tego momentu i pozwalamy przemówić duchom (duchowi) tego miasta. Minimalistyczna scenografia podkreśla tę tymczasowość – jakby moment przeprowadzki, czas zmiany, nad którą ciąży widmo niepewności.
Napięcie między nowym i starym, wspomnieniem i relacją, przeszłością i teraźniejszością w „Ulicach Wolności” jest starannie łagodzone. Nie tylko za pomocą dyskretnej ironii i humoru. Opowieści krążą, bo chcą być wysłuchane. Nie ma tu śladu międzypokoleniowej walki, czynnego lub biernego oporu. Relacje są współrzędne, bo albo tworzą je rówieśnicy (z perspektywy melancholijnego oddalenia od przedmiotu melancholii) albo różnica wieku nie jest żadną przeszkodą dla przepływu historii. Inny rodzaj napięcia nie podlega złagodzeniu. Wytwarza się ono w punkcie, w którym ulegamy pokusie opisu (literatury) a jednocześnie zdajemy sobie sprawę z daremności wszelkich przedstawień. Fabuła o mieście – jak pisze Piotr Zaczkowski – zawsze wędruje w butach z ołowiu, a więc ani za daleko nie pójdzie, ani nie opowie zbyt wiele.
Trzy historie opowiedziane przez dziewięciu aktorów, to nie jest wcale tak mało. A te trzy rozgałęziają się, rozrastają dalej w wielu kierunkach. W głąb czasu i losów ludzkich. Diachronicznie i synchronicznie. Największą zaletą tekstu sztuki i jej scenicznej adaptacji jest właśnie to, że pozwala przemawiać wszystkim jej bohaterom, niejako równolegle. Każdy ma własną wersję wydarzeń, swoją własną ulicę Wolności – widać to nie tylko w prologu adaptacji, kiedy aktorzy symultanicznie wypowiadają swoje kwestie (jak się później okaże są to refreny ich własnych historii) - ale w obrębie całego dzieła. Wyłania się z tych osobistych, nieraz wręcz intymnych, opowieści portret miasta, jakiego już nie ma, miasta niegdyś „pompowanego” a dzisiaj opuszczonego, śniącego zaledwie swój sen o dawnej świetności. Każdy z nas, wychowanków tego miasta i tej ulicy mógłby to potwierdzić. Każdy z nas ma swoją własną kolekcję utraconych miejsc, imion bohaterów zwyczajnych historii; nie tylko sentyment rozdaje tu karty ale i – jak się domyślam – zwykła, obywatelska troska o współczesny kształt tego miejsca.
Warto na koniec wspomnieć – i niniejszym to czynię – że premiera „Ulic Wolności” zbiegła się z dwoma ważnym rocznicami. Spektakl w CHCK został zrealizowany w ramach obchodów 150-lecia uzyskania praw miejskich przez Królewską Hutę oraz 85-lecia Teatru Reduta Śląska.


Powrót