All you need is jazz
Dwa muzyczne tria: RGG (gwoli ścisłości, w kwintecie) i team Marka Napiórkowskiego (w składzie nominalnym) rozpoczęły ostatnią w tym roku muzyczną, a już z pewnością – jazzową imprezę
w Katowicach. Zaraz święta i wejdziemy w sferę całkiem innego muzykowania i zupełnie innej tradycji, a ja wolałbym permanentny stan afirmacji, którego doświadczam od dwóch dni, stan zasłuchania, flow który jakoś nie chce się zlicować z pogodą w tym kraju, a tym bardziej
ze stanem politycznego wrzenia. Tak, to już dwunasty raz. Dwunasta edycja Silesian Jazz Festiwalu z jego jazzowym, świeckim triduum i czwarty konkurs na kompozycję jazzową.
RGG, którego w Kato mogłem już wysłuchać podczas Jazz Artu, tym razem wystąpiło z dwoma zaprzyjaźnionymi muzykami, Samuelem Blaserem i Vernerim Pohjola. Z tym drugim trio współpracowało już wcześniej - bodajże w 2015 nagrany został „Contemporary sonus”, kompozycje Pohjoli wykonywane przez RGG zostały zaprezentowane w kościele Dominikanów
w Warszawie. Na koncercie katowickim akcenty były nieco przesunięte, fortepian Ojdany z reguły „pracował w tyle” (chociaż w kilku kompozycjach subtelnie wychodził przed szereg), sekcja rytmiczna Gardziuka i Garbowskiego generowała bardzo spójny background dla puzonu Blasera
i trąbki Pohjoli. Tak wyglądały „pierwsze skrzypce” tego koncertu. Nie był to materiał tak dynamiczny, jak ten zarejestrowany w Warszawie, w rzeczy samej sporo w aranżacjach było „przestojów” i „wyciszeń”, jakby przed skokiem w nową improwizację. Zauważyłem już ten mechanizm wcześniej, na występie RGG w Katowicach. Mechanizm to może dziwne i za duże słowo. Może więc: sposób muzycznej narracji. Jej cechę rozpoznawczą. Bardzo mi się podobał ten polifoniczny dialog trębaczy – dwie równoległe linie czasem zbliżały się do siebie, dyskretnie się na siebie nakładały; instrumenty wykonywały tę samą frazę pomniejszoną tylko (lub powiększoną) o jakiś interwał. I znów można by było powiedzieć – gra duetu w tercecie również opierała się na powtarzanej metodzie prowadzenia narracji.
Prawdziwy power przyniosły dwa kolejne koncerty: trio Marka Napiórkowskiego i monumentalny (przynamniej jeśli chodzi o skład) projekt Piotra Wojtasika „Tribute to Akwarium”. Napiórkowski, nieprzerwanie od 2012 roku piastujący tytuł gitarzysty jazzowego roku Jazz Forum, przyjechał
z materiałem koncertowym „KonKubiNap”, wydanym przez Universal Group w 2015 roku. Można ich słuchać bez końca. To wirtuozersko zgrany i zagrany materiał. Ktoś określił go nawet mianem „misterium kreacji” – i nie ma w tym, proszę mi wierzyć, cienia przesady. Tak dobrego koncertu nie słyszałem w tej sali od dawna. Trójka muzyków jest świetnie zestrojona ze sobą i dostrojona
do siebie – zarówno w galopujących kompozycjach (dla których czasem, mam wrażenie, zaczyna brakować metrum) jak i w momentach, w których decydują niuanse. Napiórkowski potrafi zachwycić balladą zagraną na klasycznym rezonansie, a za chwilę nie można nadążyć
za kolejnym jego popisem solowym. Kubiszyn dzielnie mu towarzyszy nie tylko w charakterze basisty. Jego umiejętności totalnie wykraczają poza standardowe rozwiązania basowe, jak choćby w drugiej części „Havony” Jaco Pastoriusa, kiedy Napiórkowski i Kubiszyn w zasadzie zamieniają się rolami. Byłem pod wielkim wrażeniem kompozycji Cezarego Konrada (tym razem najlepszy perkusista Jazz Forum od 1992 roku) dedykowanej Allanowi Holdswortowi i aranżacji Giant Steps Coltrane’a oraz utworów napisanych przez Napiórkowskiego –„Proxima Parada” (który otwiera płytę, a także zaczął katowicki koncert) czy „Between a Smile and the Tear”.
Dzień później, tuż po rozdaniu nagród na kompozycję jazzową, w której to polscy młodzi kompozytorzy niemal równo podzielili się miejscami i wyróżnieniami z zagranicą (tzn. z Simonem Nicholasem i Tomem Hejne), a Piotr Wojtasik został Ambasadorem Jazzu 2017. Główną scenę IKKMO przejął najnowszy projekt Wojtasika „Tribute to Akwarium”. Śmiem twierdzić – projekt monumentalny tak pod względem wykreowanej przestrzeni muzycznej jak i zaproszonych
do pracy muzyków; w Katowicach zagrał cały zespół z wyjątkiem Możdżera (który zapewne przygotowywał się do koncertu w NOSPR), czyli Sołdrzyński, Tóth, Kaletka, Kądziela, Wania, Allen, Miarczyński, Pietraszewski, Oleszkiewicz, Wojtasik oraz tandem taneczno-muzyczny tworzony przez Annę Marię Mbayo i Magdalenę Zawartko. Jak widać, same indywidualności. Tyle
że świętujące pamięć o legendarnym klubie. Wojtasik niczym mistrz ceremonii czuwał nie tylko nad wykonaniem ale i dobrą aurą koncertu. „Tribute to Akwarium” to pięć, a właściwie sześć kompozycji, kunsztownie zaaranżowanych i zagranych z niezwykłą ekspresją, coś na styku neo-bopu i free jazzu. Nie wiem, wydaje mi się, że jeśli nie pierwsze, to przynajmniej było to jedno
z prawykonań koncertowych w Polsce – płyta ukazała się bowiem w listopadzie tego roku.
Finał trzydniowego święta jazzu miał miejsce w budynku Stolarni na terenie Muzeum Śląskiego. Odbyły się tam dwa kameralne koncerty: Heart – muzyczny projekt rezydencjalny (niestety
w niepełnym składzie z powodu śnieżyc) na dwa saksofony (plus wszystko co można z nimi zrobić) i fortepian oraz „Nokturny” Maseckiego. Warto wspomnieć, że Chopin w tej aranżacji rozegrał się już w tej przestrzeni, o ile pamiętam były to „Polonezy” zrealizowane w podziemiach MŚ w ramach festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Zaraz po koncercie i powrocie do domu napisałem krótką notatkę i niech posłuży ona jako zakończenie mojej relacji: „Masecki i jego Chopinowskie Nokturny. Gdyby aranżował Możdżer (który notabene grał dzisiaj tuż obok w NOSPR), Chopina należałoby szukać z lupą. Masecki odwrotnie - interweniuje subtelnie, w obrębie akordu, czasem powtarzając całą frazę, podwajając tremolo, zawieszając rozwiązanie albo w ogóle opuszczając partie lewej ręki. Jazzu w takiej metodzie jak na lekarstwo, ale urok niepowtarzalny“.