Górecki, Stetson, Drone Symphony
To chyba Jerzy Nowosielski odpowiadając na subtelne pytanie Jerzego Porębskiego, albo sam Porębski tłumacząc swojemu rozmówcy obrazy Nowosielskiego, powiedział, że pod tymi wszystkimi zieleniami chromowymi, pod ugrami i błękitami – jest zawsze kolor czerwony. Piekielna czerwień, gorący popiół, bo piekło nie zdążyło jeszcze ostygnąć. Nie wiem, w jakim celu to zapamiętałem. Ścieżki ludzkiego umysłu i ludzkiej pamięci są niezbadane. I czasem — tak jak w tej chwili, kiedy piszę — ale i w chwili minionej, gdy słuchałem na żywo tego, o czym teraz piszę – zapamiętane i przeżywane spotykają się ze sobą i okazuje się, że do siebie pasują. Potrzeba było do tego Colina Stetsona i jego „przeobrażonej”, „wyobrażonej od nowa” („reimagining”) trzeciej symfonii Góreckiego. Nie „widziałem” tego tak wyraźnie w materiale nagranym przez Wielką Orkiestrę Symfoniczną PRiTV pod dyrekcją Katlewicza (Stefania Woytowicz — sopran), ani w późniejszym nagraniu NOSPR-u (A. Wit), a tym bardziej u londyńskich filharmoników pod batutą Andreya Boreyko ani w perle mojej kolekcji – aranżacji arcydzieła przez London Simfoniettę z Davidem Zinmanem (i zjawiskowym głosem Dawn Upshaw). Trzeba było Colina Stetsona i jego nowojorskiej ekipy – doskonałej w każdym calu, żebym „zobaczył” te czerwienie u Góreckiego. Trzeba było Colina Stetsona i jego kontrabasowego klarnetu, który nie dawał zapominać o sobie, który pracował ciężko w tle jak miech huty Sarumana, niczym ogromna prasa hydrauliczna, jak płuca astmatyka. Ale warty zauważenia był nie tylko klarnet czy saksofon basowy, również zadziornie (ale jakże przy tym rozpaczliwie) potrącana przez Greya McMurrraya basowa struna G jego elektrycznej gitary. Nie wiem, być może Grey wkładał w ten dźwięk całą swoją rodzinną historię emigracyjną? Wydaje się państwu, że nie ma nic prostszego niż szarpnąć pustą i najgrubszą struną gitary, a ja mówię, że trzeba było tę gitarę w tym miejscu, przed partią (nie śmiem napisać „wokalem”) Megan Stetson, wymyślić. Nie całkiem wymyślić, bo w oryginale Góreckiego jest ten dźwięk – dalekie echo basów z intro symfonii – przewidziany. Oczywiście dla wiolinistów. Pomysł prosty i genialny. Tak jak zastąpienie smyczków sekcją dętą, która dmucha zarówno w saksofony basowe, jak i klarnety, kiedy mroki „Sorrow” — ciemne noce pieśni pogrzebowych — owe czerwienie nieco rozstępują się dla tonów wyższych, bardziej błękitnych. Czym jest owa czerwień dla Nowosielskiego? Jest śladem. Trwałym pulsującym i nieusuwalnym znakiem dawnej katastrofy o wymiarze eschatologicznym, ale również pompejańskim popiołem. Nie wiem, czy Górecki też widział nasz los w ten sposób. Myślę, że nie był tak radykalnym gnostykiem jak Nowosielski. Ale nie da się ukryć, że Stetson coś takiego u Góreckiego znalazł. Nie od razu, oczywiście, skoro wspomniał o dekadach „wzrastania” (muzycy tej miary chyba nie dorastają, ale właśnie wzrastają) z III symfonią, o historii jej odbioru – od czysto somatycznego, wręcz fizjologicznego po świadomy, emocjonalny i intelektualny. Odkrył, że potencjał najniższych rejestrów dźwięków, potencjał harmoniczny najlepiej wyrazi tę „symfonię smutku”, ale również zapewni mu jako kompozytorowi swobodę działania i interpretacji.
A Reimagining… jest dziełem totalnym — tak jak totalna jest III symfonia — i autonomicznym. O wybitnych przekładach literackich mówi się „kongenialne”, bo zawarty jest w nich właśnie ów autonomiczny zwrot. Oczywiście – są w „Sorrow” takty i całe partie nietknięte (poza wymianą instrumentarium czy obniżeniem sopranu Upshaw do mezzosopranu Megan Stetson); jednak w miarę upływu czasu coraz bardziej pragnie się właśnie tego zreinterpretowanego Góreckiego, Góreckiego który przechodzi przez życie i wiedzę, i wrażliwość, i intuicję muzyczną Stetsona, pragnie się tych dronów, basowych sprzężeń wszystkich instrumentów, bliższych właściwie London Grammar, a już na pewno Godspeedom. A najlepiej gdyby trwali w tej niewiarygodnej symbiozie i syntezie da capo senza fine.
Radosław Kobierski
Luty 2017
Fot. A. Ławrywianiec
Fot. A. Ławrywianiec