GAG CLUB

GAG CLUB

Wystawa ?Bez-dźwięk to sztuka?

Nie są stowarzyszeniem w sensie prawno-formalnym, stanowią raczej grupę pasjonatów, którą spaja miłość do sztuki w jej wielu odmianach i formach wizualnych, artystyczna otwartość (zwłaszcza na to, co w sztuce ma charakter awangardowy), chęć wzajemnej współpracy, kolektywne zaangażowanie w sprawy promocji, indywidualnych i zbiorowych wystaw (by wspomnieć tylko świetną ekspozycję Justyny Kieruzalskiej i Kazimierza Kicke w Galerii Kredens, Deaf-art w Białysmtoku, wystawę Alfreda Poloka w łódzkim MEOKu, czy chociażby warsztaty prowadzone przez Kingę Hołdę).

Nade wszystko reprezentantów GAG łączy cisza.

Przez wiele lat co roku otrzymywałem kalendarz z pracami grupy AMUN; światowa organizacja zrzeszająca artystów malujących ustami i nogami liczy sobie już pół wieku, w Polsce nieco mniej (ok. 2 dekad), i to był mój pierwszy kontakt z malarstwem osób niepełnosprawnych i ostatni – z własnym wyobrażeniem na ten temat. Było w tych pracach sporo tradycji ludowej, ale i przebijało się doświadczenie impresjonizmu (zwłaszcza w pracach Kmiecika).

Wystawa GAG-u w Katowicach poszła mniej więcej w tym samym kierunku. Skoro artyści AMUN-u mogli podważyć przekonanie, że twórcy bez użycia rąk nie mogą malować (a tym bardziej konkurować z malarstwem artystów w pełni sprawnych), GAG spróbowało przedstawić swój artystyczny „wykład” na temat dźwięków w świecie głuchoniemych. Nie jest to pierwsza próba zmierzenia się z tematem. Artur Żmijewski w dwóch swoich „Lekcjach śpiewu” i „Na ślepo” poszedł jeszcze dalej. Radykalnie dalej. Przedstawił chór głuchoniemych realizujących utwory Maklakiewicza i Bacha. I zapis warsztatów, podczas których ludzie niewidomi malowali świat sprzed utraty wzroku (albo taki, jaki sobie wyobrażają). Pomyślałem, że wystawa GAG w Katowicach to nadzwyczajna inicjatywa, zwłaszcza że artyści goszczą w stolicy regionu pierwszy raz. Pomysł świetny, zwłaszcza że mamy do czynienia z wysokim poziomem samych prac (i świadomości artystycznej jej twórców), zaś tematyczne nawiązanie do świata dźwięków w świecie głuchoniemych w pracach wizualnych wydało mi się jakimś rodzajem przesady. To jakby celowo chcieć zwrócić uwagę na głuchość i niemotę, gdy tymczasem w pracach wizualnych nie mają one znaczenia, to jakby podnieść rangę wydarzenia, kiedy wcale jej nie potrzebuje – samo sobie tę rangę ustanawia. Wystarczy spojrzeć na cykl poruszających (i świadomie poruszonych) czarnobiałych zdjęć Olgierda Kaczorowskiego i Magdaleny Urban (w pierwszym przypadku dzięki zatrzymaniu ruchu i ostrości na sylwetce bohaterki, która tańczy na parkiecie w towarzystwie par budujących rozmazane tło, udaje się ujawnić ambiwalencję udziału i wykluczenia; w drugim motyw zmultiplikowanego oka, zwielokrotnionego spojrzenia i w końcu deformacji zwraca uwagę na to, co jest zmysłowo nieobecne). Wystarczy przystanąć przy dwóch abstrakcjach Kazimierza Kicke – wertykalnej i ekspresyjnej „Ewie” i taszystowskim „Bez słów”, bardzo nowoczesnej kompozycji (trochę w duchu Sasnala) Justyckiego „Głusi w kinie”, przy ekspresyjnych figuracjach Laseckiego, w których odnaleźć można zarówno Witkacego jak i Bellmera, czy Lebensteina, wreszcie przy chyba najbardziej dosłownej, muzycznej grafice Justyny Kieruzalskiej – żeby się przekonać, że mamy tu do czynienia z autonomiczną (ogólnie jak i wobec do tematu) sztuką, która nie musi zwracać się z tęsknotą i potrzebą uznania ani do „sprawnego” odbiorcy ani do sztuki wysokiej. Sama nią jest. Jest nią bez żadnych kompleksów.

Można podziwiać tę autonomię cieszyć się nią. Można szukać dosłownie – dźwięków w malarstwie, które z natury jest bezdźwięczne. Można odnaleźć tu ten sam rytm, który ujawniają formy wizualne od pradziejów. Od momentu swoich narodzin. 


Powrót