MUSIC SUMMIT 2017

MUSIC SUMMIT 2017

Katolub Orchestra

Koncert połączonych muzycznych sił Lublina i Katowic (KATOLUB), speed meetingi, rozmowy nieoficjalne i kuluarowe z zaproszonymi gośćmi, cztery panele dyskusyjne, lunch time przypominający dawne posiłkowanie w restauracjach dworcowych (chociaż raczej „życie na planecie singli) – tak mniej więcej wyglądał tegoroczny Music Summit. Niekoniecznie w tej kolejności.

Wszyscy już chyba żyją WOMEXEM, wydarzeniem zupełnie bezprecedensowym w muzycznej historii miasta. Wieczorem wybrzmiał ostatni before, a ludzie z branży muzycznej zastanawiali się między innymi nad znaczeniem targów muzycznych, showcasów dla współczesnych festiwali, zawodowców i wstępujących dopiero na rynek muzyczny.

Muszę przyznać, że w porównaniu z ubiegłym rokiem, dyskusja była bardziej merytoryczna. Przynajmniej dla takiego gościa jak ja – nie siedzę w temacie zbyt głęboko, nie znam branży i jej niuansów, bywam przeciętnym odbiorcą muzyki, z pewnością szybciej odnalazłbym się w Mieście Literatury niż Mieście Muzyki UNESCO (ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma). Z całej grupy wyłamał się jedynie Joey Hendrickson. Facet w sumie nieźle nawijał (niemal tak jak Miuosh), ale konkret zastąpiła propaganda amerykańskiego sukcesu. Każdy z panelistów z tej godziny po podziale na 4 lub 5 dostawał nie więcej niż 12-15 minut, to jasne, że w tak krótkim czasie nie da się po prostu przedstawić zbyt wiele, np. że wschód i północ i południe Australii to dwie zupełnie różne rzeczywistości muzyczne, ale programy typu Robert Stigwood, Producer Series, czy Jon Lemon Artist (dla songwriterów) są po to, żeby te nierówności niwelować, że Barcelona najpierw wypracowała strategię partycypacyjną (huby), a potem zaczęła organizować warsztaty, infrastrukturę, studia nagrań i rezydencje, a Jamaica nie może liczyć na żadne rządowe wsparcie, co najwyżej na partnerstwo sektora publicznego i prywatnego, ale dają radę.

W sumie najciekawsze okazały się dwa środkowe panele. Dyskusja dziennikarzy o dziennikarstwie muzycznym (i uwaga: literackim) oraz wydawców z mniejszych lub większych wytwórni. Gajewski z Kayax, Miuosh z Fandango Records, Seth Rosner  i Julun Wang z Pi Records oraz Marco Valente z włoskiego Auand Records. Każda relacja wnosiła jakąś osobistą i ważną historię do tej rozmowy. Wszystkie wymienione labele to niezależne i młode projekty (nastoletnie), które już zdobyły renomę na rynku muzycznym. Rosner i Wang zaczynali od przypadku i lot of luck w biznesie. Bez grantów. Nie szli podobno na żaden kompromis i to w sytuacji nadzwyczaj ryzykownej – w czasie, kiedy muzykę zaczęły wchłaniać platformy internetowe, szerzyło się piractwo i nie można było liczyć na żadne fundusze. Kayax Gajewskiego postawił na profil menedżerski wydawnictwa (opieka nad 25 artystami, współpraca z setką). Miuosh chciał skrócenia dystansu artysta-odbiorca (bez lansu i biurokracji), doszedł do wniosku, że lepiej wydać jedną płytę na rok, ale dopracowaną w każdym szczególe, niż pójść na ilość, nawet jeśli po drodze musi zrezygnować z wielu jakościowych zjawisk. Postawił na rynek lokalny i młodych artystów. Komplementował układ z Katowicami (Rada Miasta Muzyki) za jego partnerski i otwarty charakter. Valentemu marzyło się połączenie nowojorskiego downtownu z włoskim jazzem, jednak zdecydował się na rynek lokalny i młodych artystów jazzowych. Mówili też o tym, jak zbudować niezależne wydawnictwo, czym się kierować (jakość, lokalność, pasja), jak pozyskiwać środki finansowe i jak je wykorzystać, w jaki sposób streaming wpływa na pracę (i plany) wydawnictw. Temat rzeka, nic dziwnego że trochę naderwał tamę sześćdziesięciu minut.

Najbardziej znacząca dyskusja miała miejsce wcześniej. W tym sensie, że dotykała wielu problemów współczesności, nie tylko współczesnego dziennikarstwa. Gdyby chcieć ją podsumować w jednym zdaniu, powinno ono brzmieć tak: internet dał, internet zabrał. Zmarginalizował przestrzeń dla poważnej analizy, spowodował drastyczny spadek sprzedaży prasy, podważył zasadę kompetencyjności (w sieci niemal każdy jej użytkownik może mieć wpływ na opinie), zaniżył wartość pracy dziennikarskiej (po co płacić za teksty, skoro w sieci można je mieć za darmo). Jednocześnie rozszerzył ilość platform relacji między nadawcą a odbiorcą, znacząco skrócił drogę reakcji na konkretne zjawiska w porównaniu z tradycyjnym medium prasowym a nawet radiem. Ważne było to, jak w takiej sytuacji odnaleźli się dziennikarze i wydawcy, min. Gazety Magnetofonowej, Ruchu Muzycznego, Polskiego Radia, czy NYT, jak reagują na zmiany czy różnego rodzaju naciski ze strony koncernów wydawniczych (Nogaś wspomniał, że są to zagrożenia bardziej znaczące niż zmiany technologiczne), słowem – jak sobie radzą z niezależnością (przypadek RM dotowanego ze środków publicznych, to wyjątek).

Szkoda, że cała konferencja miała charakter branżowy. Większa szkoda byłaby jednak, gdyby się w ogóle nie odbyła. 

Radosław Kobierski

Grudzień 2017


Powrót