BUT TROJAŃSKI (

BUT TROJAŃSKI ("Szewczyk dratewka" Teatru Gry i Ludzie)

Chętnie wracam do Teatru Gry i Ludzie. Dobrze wspominam "Pęto" - inscenizację wg Wojaczka.

Chętnie wracam do Teatru Gry i Ludzie. Dobrze wspominam „Pęto” – inscenizację wg Wojaczka. Poza tym lubię kolejowe dworce. Zwłaszcza te, które zostały wymazane z oficjalnej kolejowej marszruty. Porzucone jak rdzewiejący tabor na bocznicy. Dwa z nich (Ligota i Dąbrówka) dostały szansę na drugie, nadliczbowe życie, reszta być może czeka już tylko na „pióro” nowego Sebalda. Albo Miłosza (w jednym z moich ulubionych wierszy pisał: „Oset, pokrzywa, łopuch, belladonna. Mają przyszłość. Ich są pustkowia”).

Powinienem – pomyślałem już po spektaklu – wziąć ze sobą młodszą córkę. Tak jak to zrobiły liczne mamy i nieliczni ojcowie. Konfrontuję ją przecież od lat z moimi dziecięcymi afirmacjami – Andersenem, „Klechdami polskimi”, „Czarownikiem z Krainy Oz”, „Podróżą za jeden uśmiech”.

Szewczyk Dratewka należy do najstarszych wspomnień, jeszcze starszych niż „Znak Orła” czy „Historia żółtej ciżemki”. Czytałem tę historię na okrągło, ale żadne nowe wyobrażenie nie mogło zastąpić tego pierwszego – nijak, co oczywiste, mającego się do realnej topografii krakowskiego nabrzeża Wisły. Rzeka w moim obrazie była wąska i płytka, skała samotna (jurajski ostaniec), smok totalnie wyalienowany. Dzisiaj powiedzielibyśmy – smok cierpiący na depresję. Biedne smoczysko, którego durny młodzian nafaszerował siarką, smołą i igłami szewskimi, żeby dorwać się do koryta i do ręki Krakówny młodej.

Powinienem ją ze sobą wziąć, tyle że ona już przerobiła całą trylogię Tolkiena, „Felixa, Neta i Nikę”, „Piaskowego Wilka” – do pewnych historii nie ma już po prostu powrotu (chociaż znam przypadek sędziego Sądu Najwyższego i partyjniaka, który w wieku 50 lat przeczytał całą serię „Samochodzików” na urlopie).

Jak wyglądała zatem moja konfrontacja? W wieku czterdziestu dwu lat nie można już liczyć na żadną niewinność. Na żadną taryfę ulgową. W wieku czterdziestu dwu lat po inscenizacjach Kantora, pismach Grotowskiego, po Lupie i Warlikowskim wstęp do teatru mimetycznego i niewinnego jest zabroniony. Ciało, owszem, siedzi wygodnie, ale myśl nieustannie kalkuluje, jakby tu nie przeżyć teatralnego tekstu Wolskiego na sposób dziecięcy. Naiwny. Śmieję się, tak, bo czasem wydarzy się zabawny gag albo przejęzyczenie, z zamierzonej ironii, która „wypływa” z podmiany scenicznego pejzażu (Nie Małopolska to, lecz Śląsk i nie Wisła tylko Rawa), z „przerysowanych” w swojej ludyczności lalek w skali 1:1, wśród których dominuje królewska niania – nadmatka i überfrau w jednym. Ale to w zasadzie wszystko. Dalej jest już, jak powiedziałem, chłodna kalkulacja. Nie co, ale jak zostało zrobione. I tu słowa uznania należą się zarówno kostiumom Anny Kandziory ale i całemu pomysłowi scenograficznemu Alicji Kocurek. „Szewczyk Dratewka” zaczyna się formą emballage’u (biało-czerwone płótno przykrywające wielki but), aktorzy działają w zasadzie w dwu planach – magicznej (teatralnej) i demistyfikującej, niejako od scenicznej kuchni, od kulis, wszystkie instalacje są ruchome i płynne, but pełni zarazem funkcję narracyjną i symboliczną jak i projekcyjną. Ale też – w jakim sensie – mitologiczną. W istocie jest to but trojański, fortel, dzięki któremu aktorzy wnoszą pod osłoną scenicznej ciemności ogień baśni. Wszystkie jej płonące akapity.

Kapitalna jest instalacja przedstawiająca królewskich śmiałków – godna zaiste najlepszych rozwiązań plastycznych Cricot 2 – czterogłowy twór, prawdziwa polityczna hydra, przy której smok wydaje się liryczną niewinnością. Zawsze można powiedzieć – jaka przestrzeń (teatralna), takie rozwiązania. Budynek starego dworca świetnie się nadaje na monodramy, ewentualnie bardzo kameralne przedsięwzięcia (w stylu „Pęta”). Wyobrażam sobie, ile trudności muszą przysparzać projekty bardziej rozbudowane i narracyjne. A jednak efekty są. Widać je. I można je podziwiać. 

 

Radosław Kobierski

Lipiec 2017


Powrót