28. Międzynarodowy Festiwal Sztuk Performatywnych APART
zdjęcie nagich ludzkich postaci w ruchu

WILLE MISTERIÓW

28. Międzynarodowy Festiwal Sztuk Perfomatywnych A PART

Właśnie skończył się 28 Międzynarodowy Festiwal Sztuk Perfomatywnych A PART. Stało się to w niedzielę, kiedy zrealizowany został, na dyżurnym już boisku przy Moniuszki, finałowy plener teatru Terminus A Quo „Radżas”, spektakl, który już spowodował zamieszanie podczas swojej premiery ze względu na dość drastyczne „sceny weselne”. Nie wiem, czy Edward Garmont przebił Smarzowskiego lub Kozyrę, ewentualnie oboje artystów razem wziętych. Katowice żadnymi skandalami jednak nie żyły. 

Od początku festiwalu wiedziałem, że na skutek koincydencji różnych wydarzeń równoległych nie będę mógł uczestniczyć we wszystkich wydarzeniach (mam tu na myśli trzy ostatnie – „LetMeC_natur”, „Całkiem piękny kraj” i właśnie finałowy plener Terminusa A Quo). Było dla mnie jasne, że obraz tego festiwalu będzie niepełny, syntezy raczej niewskazane, co najwyżej mogę opisać pojedyncze zdarzenia, próbować odnaleźć wspólne rytmy, odnieść się do różnych form i strategii teatralnych. 

Po pierwsze chciałbym przypomnieć, że w najgorszym roku pandemicznym, kiedy wszystko zostało pozamykane na głucho, MFSP jako jedyna impreza cykliczna, odbył się w przestrzeni publicznej, że w kolejnym roku mimo katastrofalnej sytuacji finansowej, również mieliśmy możliwość wzięcia udziału w corocznym święcie teatru. A PART nie musiał wypełniać żadnych luk po sobie, przypominać o swoim istnieniu, nie musiał być specjalnie nadaktywny, żeby cokolwiek nadrobić po latach nieobecności. Był po prostu stale z nami. Wartość, którą trudno przecenić.

A jednak był nieco inaczej. 

Coś się ewidentnie zmieniło. I ta zmiana dotyczyła atmosfery. Gdzieś odpłynęła ta niesamowita teatralna i festiwalowa energia sprzed lat. Może po prostu powiedzieć tak: radość odpłynęła, zostawiając nam nowy ląd pod stopami, mocno chwiejny, ryzykowny i nieoswojony, ląd który nazywa się Niepewność (za Baumanem). Oczywiście Teatr (festiwal) nie mógł opowiadać o doświadczeniu wojennym, którym teraz – pośrednio, jako państwo przyfrontowe – żyjemy (pamiętajmy, że praca nad repertuarem zaczyna się już po zakończeniu festiwalu w danym roku; w lutym 2022 roku, kiedy wybuchała wojna w Ukrainie, repertuar był od dawna zaklepany). Ale nie odnosił się również do doświadczenia separacji i izolacji, które przyniosła nam pandemia. Wojna zresztą jest szczególnym przypadkiem, skutkiem globalnych zmian, których doświadczamy od lat. Wydaje mi się, że teatr europejski, teatr performatywny powinien jakoś przez te ostatnie lata (za)reagować. Tak jak ostatnio np. Marina Abramović, która postanowiła przypomnieć jeden z najsłynniejszych swoich performansów „The Artist is Present” jako odniesienie dla sytuacji w Ukrainie. Chcę powiedzieć, że ten odpływ energii, który odczuwam jako widz, może mieć jakiś związek nie tylko ze zmęczeniem ogólnym, społecznym, związanym z dwuletnią pandemią, ale również z brakiem reakcji, wydłużającym się stanem wyczekiwania na jakieś samorozwiązania, na przebudzenie z wojennego koszmaru. Pamiętam pisma Tadeusza Kantora, w których odnosił się on do zdegradowania ludzkiego wizerunku po Holokauście. Sztuka, zwłaszcza teatr, nie mogły już wg Kantora opowiadać człowieka tak, jakby nic się nie stało. Czy teatr europejski nie ma z tym żadnego problemu, zastanawiałem się? 

A może ten teatr nie musi ilustrować jeden do jeden sytuacji, w której się znaleźliśmy, być może robi to od zawsze, od zawsze stara się przypominać, czym jest przemoc, czym jest ciało w kulturze, z czym wiąże się wykorzystywanie tego ciała jako narzędzia walki politycznej. Czyżby więc teatr – zwłaszcza ten zapraszany na festiwal A PART – od zawsze, profetycznie opowiadał naszą przyszłość?

„Całkiem piękny kraj” Grupy Artystycznej T.C.R i „Czar ryby” Teatru Rozbark to początek nowej festiwalowej idei „Spotlight on” mającej na celu przybliżenie najciekawszych zjawisk i teatrów eksperymentujących w regionie. W ubiegłym roku – zaznaczam ten fakt, bo jest istotny dla tegorocznej edycji – Marcin Herich, dyrektor festiwalu zapoczątkował również nową formułę – awangarda na dużym ekranie. W 2021 roku braliśmy udział w przeglądzie twórczości Józefa Szajny. W tym roku przyszła pora na trzy wielkie wydarzenia sceniczne teatru Grotowskiego „Akropolis”, „Książe Niezłomny” i „Apocalipsis cum figuris”. Jest to o tyle ważne, że Jerzy Grotowski i „teatr po Grotowskim” (Zar) w zasadzie „stworzył” tegoroczną edycję. Jarosław Fret, szef Instytutu Grotowskiego i Teatru Zar był/jest współtwórcą „Szeolu”, Zar rozpoczął ten festiwal „Pieśniami Ducha” – utworami, które współtworzą dwa duże spektakle Zar: „Anhelli. Skowyt” (również na festiwalu) i „Medee”, Dwoje aktorów Zar-u (Mertcan Semerci, Aleksandra Kugacz-Semerci) wystawiło na A PART „Nikt (nie) spotyka Nikogo”, teatralną medytację na temat braku i pełni, ludzkich spotkań i niespotkań – jedno z ważnych przedstawień na festiwalu. 

Chciałbym powiedzieć jasno: jeśli nawet energia odpłynęła, 28 MFSP był jednym z najlepszych edycji w ostatnich latach. 

Finałowego „Leara” będącego w zasadzie częścią dyptyku, w skład którego wchodzą „Szkice do Leara”, opisałem już w poprzednim roku. Pamiętam, że bardziej do mnie przemawiały kameralne „Szkice”, wydawały mi się one pełniejsze i bardziej odkrywcze. „Może tego typu historie, rozgrywające się poza światłami fleszów, na zapleczu historii, którą kierują zgorzkniali starcy, niedawni satrapowie, którzy u kresu swojego życia próbują pociągnąć za sobą cały świat w otchłań, powinny mieć wyłącznie kameralną, dyskretną formę? zastanawiałem się wtedy. Marcin Herich postanowił wciągnąć „Leara” do repertuaru po raz drugi i miał rację. Przerażająca diagnoza znów się zaktualizowała (który to już raz?). Zrozumiałem – dopiero przez pryzmat kontekstu wojennego – że o mechanizmach władzy i destrukcji trzeba mówić głośno, wszystkimi dostępnymi językami i metodami. Nawet używając patosu i przegrzanych do czerwoności symboli. 

Pozostałe przedstawienia: „Four More”, „Szeol”, „Nikt (nie) spotyka Nikogo”, kukiełkowy „Medar”, „Anhelii. Skowyt” nie tworzyły „wielkich” alegorii, „Czas ryby” Teatru Rozbark co najwyżej próbował. Skupiły się te projekty na mikroświatach, mikromitologiach, kameralnych opowieściach snutych w scenicznym półświetle – trochę w blasku, trochę w zupełnym cieniu (nie mam na myśli wyłącznie wiązki fotonów). „Medar” Jakuba Šulika i Mateja Šumbera, bodajże pierwsze kukiełkowe przedstawienie w historii festiwalu opowiedziało starą baśń o dalekowschodniej proweniencji (Nepal) za pomocą minimalistycznych środków, rekwizytów do wielokrotnego wykorzystania, punktowego światła, lalek wykonanych z niesłychanym pietyzmem. Historia miłości, poświęcenia, przedstawienie drogi (film drogi tylko w teatrze), mit Orfejski z dalekiej Azji, ale z happy endem. „Four More” Teatru A Part, jak nazwa spektaklu wskazuje, rozszerzyło „Czwórkę” z 2018 (zrealizowaną z Teatrem Amereya) o nowe układy, choreografię i pomysły wizualne. Marcin Herich zbadał nowe symbole i znaczenia związane z liczbą cztery (dodał chiński dialekt, Talmud i Albrechta Durera) ale oczywiście był to tylko pretekst do stworzenia autonomicznego, kameralnego widowiska, w którym – oczywiście – łączyły się ze sobą wątki (i wiązki) antyczne i współczesne, ciało jako holistyczna całość i ciało jako przedmiot walki, światło i gra cieni. Wizualnie „Four More” dzięki bardzo umiejętnej pracy światłem i świetnym pomysłom, był arcydzielny (nie boję się użyć tego słowa). Choreograficznie – również zbliżał się do ideału. Absolutnie nie zwracałem uwagi na „metafizykę” liczby cztery, konotacje i odniesienia kulturowe, moje zmysły „zajęte” były wyłącznie przeżywaniem i przyjemnością z tego płynącą – myślę o takiej przyjemności, która płynie z uczestnictwa w misterium. Zaiste, był to bezsłowny ciąg kompozycji, następujących po sobie niczym ruchome slajdy, chociaż kolejność nie miała tu chyba większego znaczenia. Historie ciała nie biegną linearnie. Gdyby próbować zajrzeć w którąś z tych kompozycji, przeniknąć do jej wnętrza, być może uchwycilibyśmy nić wiodącą głębiej, do konkretnej historii (gdzie już liczy się czas i ciąg przyczynowo skutkowy). Co zobaczylibyśmy na dnie króliczej nory? Być może opowieść pary kochanków, balansujących między zbliżeniem a obcością z „Nikt (nie) spotyka Nikogo”, albo kolejne stadia dezintegracji z „Szeolu”? Jeśli chodzi o narracyjność i dramatyzm to właśnie te dwa przedstawienia, reprezentowały ją na festiwalu najpełniej. Mertcan i Aleksandra Semerci zapytali już na wstępie „Po co cokolwiek zaczynać, jeśli wiadomo, jak to się skończy?”, później już tylko rozwijali tę myśl, rozciągniętą między nadzieją i derealizacją, między przyciąganiem i odpychaniem. „Nikt (nie) spotyka Nikogo” to był spektakl o przemożnej sile grawitacji, tak mocnej, że nie pozwalającej wydostać się nawet światłu. O naszym ludzkim pragnieniu roztopienia się w innym a jednocześnie potrzebie wolności. Nie na darmo aktorzy Teatru Zar tak często zderzali się ze sobą, nosili się na rękach, próbowali siebie przeniknąć i od siebie oderwać. 

„Szeol” Moniki Wachowicz i Jarosława Freta widziałem drugi raz, dopiero teraz w pełni się przede mną otworzył. Czy może ja otworzyłem się na „Szeol”. (Twórcy teatralni doskonale znają to zjawisko. Monika Wachowicz wspominała o nim podczas koncertu inaugurującego festiwal. Inaczej brzmiały „Pieśni Ducha” w kościele ewangelickim, inaczej w świeckim budynku teatru; i wcale nie chodziło o akustykę). W „Szeolu” nie ma nikogo, kto mógłby podtrzymać iluzje, dzielić trudy drogi. To dramat rozpisany na jednego bohatera (bohaterkę), scena przeznaczona jest na pobojowisko. Gdybym miał poszukać jakieś odniesienia we współczesności do tego projektu i jego realizacji, widziałbym Bernharda, Jelinek i Warlikowskiego. „Szeol” to głębokie rozliczenie z przeszłością, z doświadczeniem tresury i choroby, wyczerpująca walka o godne życie, o wyjście z Lete i o własną podmiotowość, to „biedny pokoik” Kantora, który wcale nie jest całym światem (jako rezerwuar możliwości i sił witalnych) ale pokojem pełnym pająków (jeśli można użyć w tym miejscu Dostojewskiego). Usilnie próbowałem w tym spektaklu znaleźć coś pozytywnego, jakiś rodzaj twórczej siły, pulsujące po cichu tętno nadziei. To chyba jedno z najtrudniejszych i najcięższych zarazem przedstawień solowych Moniki Wachowicz. 

Na koniec tej krótkiej relacji zostawiam „Czas ryby” Teatru Rozbark. Po pierwsze dlatego, że nie do końca zrozumiałem perspektywę antropomorficzną (antropomorfizującą) tego spektaklu. Nie wiedziałem po prostu, co tu jest odniesieniem do czego, a miałem wrażenie, że te strategie (o ile dobrze je odczytałem) w czasach ekologicznej pogłębionej świadomości powinny być traktowane ostrożnie, jeśli nie całkowicie odrzucone. Po drugie – ten spektakl jednak był znakomity. Teatr fizyczny w najlepszym wydaniu. Fantastyczna choreografia i scenografia. Co najważniejsze – zwrócił mi „Czas ryb” uwagę na aspekt, który nazwałbym „wspólnym” dla całego festiwalu. 

Festiwal A Part w tym roku opowiadał jednak pewne misterium (finałowo rozegrało się ono w Anhellim” Teatru Zar). Nie do końca Willę Misteriów z Pompei (znakomicie opowiedzianą przez Jerzego Nowosielskiego), bo przecież nie kobieta i różne poziomy inicjacji, ani sekretna choć zarazem jawna dionizyjskość przebija się przez niektóre spektakle festiwalu (najwięcej widoczna będzie w Four More). Niemniej spaja te obrazy doświadczenie apokalipsy. Ewidentnie. Apokalipsa i potrzeba wyrażania wspólnej duchowości. Jest w tych obrzędach teatralnych coś religijnego, i nie chodzi wcale o to, że Teatr Zar tworzy poematy muzyczne na bazie świadectw muzycznych wczesnego chrześcijaństwa. Jeśli piszę „coś religijnego” mam na uwadze właśnie obrzęd jako formę wspólnotową, przedteatralną (przedustawną może rzec). Czy to, że ten właśnie aspekt wydawał mi się w tym roku tak widoczny w Four More, Czasie ryby, Anhellim, w przywołanych doświadczeniach teatralnych Grotowskiego należy uznać za znaczący, ale przypadkowy? Jako formę zbiorowej, ale nieświadomej reakcji na doświadczenie końca, scenariusze końca? Skłaniam się ku takiej hipotezie. Ale i pamiętam, że przypadek może być szczególną formą konieczności. 

Radosław Kobierski


Powrót