Infografika: kruk z mikrofonem, logo Szlaku Śląskiego Bluesa, 25.09.2021

Detox 30 lat później

O koncercie finałowym Szlaku Śląskiego Bluesa 2021

Nie pamiętam, co było pierwsze. Koncert Sebastiana Riedla z Cree na zakończenie Motocyklowego Lata, czy tweet naszego europosła Łukasza Kohuta przedstawiający zdjęcie pierwszego muralu Ryszarda Riedla w Tychach czy sen, w którym śniłem chorzowski szpital przy Parku Chopina, do którego trafił w 90 roku mój ojciec z pierwszym udarem, i z którego bezskutecznie kilka lat później próbował Riedel uciec na kilka dni przed śmiercią. I jeszcze tablica pamiątkowa na kamienicy przy Truchana – gdzie frontman Dżemu spędził pierwsze lata życia.  Wiedziałem już, że szykuje się wielki koncert poświęcony Detoxowi, ale to nie usprawiedliwia oczywiście zmasowanego natarcia na mnie tych wszystkich obrazów i wspomnień w krótkim czasie. 

Tak, nastrajałem się, te wszystkie sygnały mnie przygotowywały do wydarzenia zupełnie niezwykłego (chociaż nie precedensowego, wziąwszy pod uwagę słynny koncert w 96 roku w Spodku i niedawne wielkie świętowanie 30 lat gry na scenach). Tak jakby wszystko działo się poza czasem, poza całym tym ciągiem przyczynowo-skutkowym. Wszystko dzieje się w głowie jednocześnie, tylko głowa musi to sobie uporządkować, bo inaczej nie potrafi. I wiecie państwo, kiedy Łukasz Drapała – podobno chory - zaczął „Malowanego ptaka”, pierwszy utwór tego koncertu (choć nie pierwszy na krążku) po tych wszystkich anonsach, stopniowaniu napięcia, krótkim spotkaniu wokół książki o Metallice, zrozumiałem tę jedność wydarzeń, wszystko stało się jasne, sny i realności. 

Nie pamiętam również, kiedy sala IKKMO prezentowała komplet. Blisko było przed pandemią – również na wydarzeniu Śląskiego Szlaku Bluesa – ale jednak daleko od sobotniej frekwencji. Niemal wszystkie fotele zajęte. Ludzie czatowali na schodach, fotografowie przy proscenium – i ciągle napływał nieprzerwany strumień osób, którzy nie zdążyli na początek (pewnie z powodu braku wolnych miejsc na parkingach). Godzina dwudziesta, niedziela, centralne śródmieście. 
Nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości – aranżacyjnie, instrumentalnie Orkiestra Szlaku Śląskiego Bluesa wykonała fantastyczną pracę. Zarazem wiernie trzymała się Dżemowego brzmienia (strój) i klimatu i dodawała „od siebie”, podkręcała bluesa na maksa, jazzowała (dla mnie różnica miedzy oryginalnym Detoxem i powrotem do Detoxu po 30 latach jest tą samą różnicą, która jest widoczna między kompozycjami Stinga z okresu The Police i pierwszą solową płytą i aranżacjami z The Bring On the Night; wiadomo kongenialny powrót). Zresztą sam Janek Gałach w pewnym momencie powiedział ze sceny, że Dżemu jeden do jeden nie można „przełożyć”, jest to po prostu niemożliwe. Nie do końca chcą grać Dżem. Dżem jest unikalny. Co mogli, to zrobili. Słuchałem kolejnych utworów, „Mamy forsę, mamy czas”, „Powiedz mi mała” (naprawdę, jeśli chory głos Drapały mógł brzmieć tak czysto i mocno, zastanawiałem się, co potrafi, kiedy nic mu nie dolega), instrumentalnych „Śmiech czy łzy” na dwie gitary i „Letniego spaceru z Agnieszką” na gitarę i skrzypce, tytułowego Detoxu, „Listu do M”, „Czarnego chleba” (absolutnie kapitalny duet perkusyjny). Są w historii Dżemu takie wersje wielkich przebojów (zwłaszcza koncertowe) których po prostu nie sposób dogonić. Nie z powodu jakiś braków technicznych czy gorszych wokalów. Riedel w najgorszym dla siebie czasie wspinał się po prostu na szczyty; takie utwory jak właśnie Detox (Drapała świetny bez dwóch zdań), List do M (zwłaszcza w wersji wgranej do „Skazanego na bluesa”; na koncercie zaśpiewał list Tomek Kowalski i bardzo starał się w jego finale oddać w części ten oryginał – dramatyzm odkrycia totalnej samotności), Jesiony (wersja koncertowa), Modlitwa (zaśpiewana przez Kasię Kowalską w 96 roku i powtórzona wczoraj) są po prostu nieosiągalne. Dla nikogo. 

 


Powrót