Ofiary pejzażu

Ofiary pejzażu

Pięćdziesiąt fotografii z archiwum

Pięćdziesiąt fotografii z archiwum, które dzisiaj wedle precyzyjnych rachunków obejmuje ponad dwa tysiące prac. Dużo to a zarazem niewiele – mam tu na myśli samą ekspozycję jak i kolekcję Kieleckiej Szkoły Krajobrazu. Dwa tysiące prac (wartość uśredniona liczby członków grupy) podzielone przez dziesięć, daje dwieście. Jeśli uznać rok sześćdziesiąty trzeci jako moment narodzin formacji (podczas I Biennale Krajobrazu Polskiego Jan Sunderland pierwszy raz użył określenia Kielecka Szkoła Krajobrazu), to każdy z artystów wykonał w ciągu pięćdziesięciu pięciu lat nieco ponad trzy prace rocznie. Przesunięcie cezury o kilka lat wstecz – zresztą zgodnie z realiami; Sunderland jedynie nazwał coś, co już od dawna funkcjonowało – tylko pogarsza wynik. Niemniej nie o statystyki chodzi, ale o kolektywny efekt wypracowany przez kilka dekad; w tym kontekście dwa tysiące po prostu robi wrażenie, a pięćdziesiąt w Galerii Miasta Ogrodów musi nam wystarczyć. Poza tym nie chodzi tu o retrospektywę, ale o przypomnienie fenomenu na fotograficznej mapie Polski. Albo przedstawienie fenomenu, jeśli ktoś o KSK wcześniej nie słyszał.

Dlaczego fenomen? Jest kilka powodów. Po pierwsze formacje o takim długim stażu i nadal aktywne to osobliwość. Głębokie zakotwiczenie w PRL-u (mam tu na myśli okres historyczny nie ideologię), dotyczyć może co najwyżej kilku tytułów prasowych i wydawniczych, ale nie grup artystycznych. Po drugie KSK ma ­­– o czym pisze się w komentarzach wystaw – znaczny wpływ na młodych fotografików zajmujących się pejzażem (warto tu w szczególności zwrócić uwagę na znakomite zdjęcia z dronów artysty związanego z Katowicami - Wojciecha Radwańskiego). Po trzecie i może najważniejsze – twórcy dość rygorystycznie przestrzegają założeń formalnych. To, że na wystawie pojawiło się kilka kolorowych prac, a na paru zdjęciach widać więcej nieba niż kiedyś przyjęto w charakterze regulaminowej zasady, o niczym jeszcze nie świadczy. Przynajmniej w kontekście samej wystawy. Być może, skoro mamy do czynienia w większości z odbitkami wykonanymi między rokiem sześćdziesiątym a siedemdziesiątym dziewiątym, jakieś zmiany w „regulaminie” jednak zaszły i monolit pękł. Być może.

Kuratorki ekspozycji – Jolanta Rycerska i Katarzyna Łata postanowiły przedstawić najważniejsze prace najważniejszych dwu dekad działalności KSK, wzbogacić je kilkoma odbitkami barwnymi Andrzeja Borysa i jedną piktoralistyczną barwną fotografią Jerzego Piątka. Co ważne przypominają również postać Edwarda Hartwiga – nestora polskiej fotografii (nie tylko pejzażowej), który miał ogromny wpływ na Pawła Pierścińskiego, a ten powołał w końcu do życia Kielecką Szkołę Krajobrazu. Trzy prace Hartwiga: „W rytmie przedwiośnia”, „Ostatni śnieg” i „Bliźniaczki” w zupełności wystarczają, żeby zrozumieć siłę i estetyczną rangę tego wpływu, nie tylko na Pierścińskiego – ale i na innych członków zespołu, np. Siudowskiego, Mąkowskiego czy Buczkowskiego. Widać tu ten sam wysoki kontrast ograniczający tonalność do minimum, geometryczne motywy, ścisłą powtarzalność jako cechę konstytutywną kompozycji. Zapewne to wczesne prace artystów, w każdym razie na pewno wczesne prace Pierścińskiego i Buczkowskiego różnią się w sposób znaczący od późniejszych, chociażby tym, że stają się coraz bardziej autonomiczne wobec wpływu Edwarda Hartwiga.

Wystawa KSK ujawnia właśnie te dwa aspekty w sposób przekrojowy. Znajdziemy tu i znajomy słowiański pejzaż polskiej prowincji w wersji jeden do jeden, jak i jego radykalniejszą estetycznie wersję, w której pejzaż jest tylko punktem wyjścia dla kompozycji wizualnych bliskich już abstrakcji geometrycznej. W latach sześćdziesiątych taki awangardowy potencjał wcale nie dziwi. Zastanawia tylko to, że dzisiaj taki namysł i potencjał jest zupełnie nieobecny. Użycie obiektywu szerokątnego (tzw. rybiego oka), czy efekt solaryzacji to stanowczo za mało, to zbyt „niska” ingerencja w przedmiot, żebyśmy mogli nazwać ją radykalną.

Ale może najbardziej radykalne dzisiaj jest po prostu „ukąszenie krajobrazem”? To ukąszenie, o którym tak wspaniale pisał Kornel Filipowicz: „Ten pejzaż jest doskonały. Ale chciałbym pana przestrzec przed nim, przed tym pejzażem. Bo sam jestem jego ofiarą”.


Powrót