Beyond Street Art
Po prawdzie to nie wiem, jak zacząć. Tegoroczny Street Art, choć zapowiadany wcześniej w sieci wywiadami z Michałem Kubieńcem i Magdaleną Piechaczek, okazał się sporą niespodzianką. Nie chodzi tylko o efekt zaskoczenia, ale przede wszystkim o jego „gęstość”, lub jak kto woli – spektakularność. Zdawało mi się, że wszystkie wydarzenia są zaledwie serią beforów, przygrywką do właściwej festiwalowej rozgrywki. Wiadomo już było, że murali nie będzie, że KSAF tym razem postawi na partycypację (zamiast na wyizolowane działanie artystów), namysł, refleksję nad zjawiskiem street artu (ale bez teoretyzowania), przypomni jego początki (ale bez nadmiernego sentymentalizmu). Sądziłem jednak i liczyłem na jakieś esencjonalne zagęszczenie działań, tymczasem sprawy rozniosły się w czasie, złożyły się na wiele „małych finałów”, pozornie odległych od siebie. Pozornie – bo przecież od początku łączyły je ze sobą w/w postulaty. Pierwsza chyba wystartowała lubelska Społeczna Pracownia Mozaiki i rewitalizacja pomnika Egona Kwiatkowskiego na Koszutce. „Rodzina” zaczęła dosłownie odzyskiwać pierwotny blask. Nie była to ścisła rekonstrukcja, bo żadne zdjęcia pomnika się nie zachowały, dlatego SPM zwróciła się do lokalnych aktywistów o pomoc. Pamięć bywa zawodna, ale nawet zawodna pamięć jest lepsza niż nic. Mniej więcej w tym samym czasie nad Rawą, tą prawdziwą, a nie wyobrażoną Rawą, zawisł wyobrażony, a nie prawdziwy Zachód Słońca – neon wykonany przez Supergut Studio. Kato było kiedyś miastem neonów, ale idea w końcu zbankrutowała i wylądowała na śmietniku. Dosłownie. Fakt, że ktoś losem neonów się przejął i zaczął przywracać im świetlność (dzisiaj przynajmniej część z nich może my podziwiać w „galerii neonów” – budynek IKKMO, Strefa Centralna) należy uznać za przejaw tej intuicji, która generowała wiele działań w obrębie KSAF. Krótko mówiąc sprowadzała się ona do tego, żeby wykorzystywać potencjał tego, co już jest, raczej „reanimować” niż „zastępować”. Projekt Supergut Studio jest więc o tyle ważny, że nie tylko „komunikuje się” z przeszłością miasta, ale również zwraca uwagę na ryzyko i skalę wyobrażenia, zamiast nowego imaginarium, które pomija to, co dla danego miejsca jest istotne i symboliczne, proponuje raczej zastanowić się nad rozwiązaniami realistycznymi.
Mniej więcej w tym samym czasie (piszę „mniej więcej”, bo wszystkie daty już mi się mylą) w Parku Boguckim zagrało Biuro Dźwięku Soundsystem, po nim Burnt Friedman, a po Friedmanie Duy Gebord i High Fall, park zaś zaczął przypominać plener „Śniadania na trawie” Maneta, a ludzie jego statystów. Ceglarek i Dybała wydali mi się tym razem mocno przeeksperymentowani, za to Friedman bardzo narracyjny. Wręcz epicki. Miałem okazję nadrobić braki z 2013 roku, kiedy Friedman występował w Hipnozie. Natomiast w Galerii Pustej otwarto wystawę brakującej godziny, czyli 25/7 Karoliny Zajączkowskiej i Sławka ZBIOKA Czajkowskiego. Powiem szczerze, że spodziewałem się po tej ekspozycji zbyt wiele, może dlatego, że opis wystawy wiele zapowiadał. Tymczasem było dość skromnie i w sensie artystycznym i ilościowym. Prace miały wedle założeń oscylować wokół fantazji „brakującej godziny”, ale to temat tak pojemny, że w zasadzie dałoby się weń wrzucić wszystko, a ja nie spodziewałem się zobaczyć wszystkiego, tylko coś wyjątkowego; nie oczekiwałem przewidywalnej synonimizacji „odpoczynku”, tylko uderzenia. Takiego uderzenia, jakim powinna być brakująca godzina. Pal licho, jeśli to, co już wiemy (to, co przewidywalne) zostaje pokazane w zaskakujący sposób. Miałem jednak wrażenie, że portfolia Sławka Czajkowskiego i Karoliny Zajączkowskiej są „pełne” lepszych prac.
Na ulicy Górniczej M-City powiesił olbrzymi baner: „Pokój ścianom, wojna muralom”. Trudno o bardziej radykalny gest zerwania. Tym bardziej, że nic go nie zapowiadało. Jeszcze rok wcześniej festiwal śmiało realizował program muralistyczny. Co się stało w tym czasie? Czy powodzenie po-streetertowego wydarzenia, jakim była Florystyczna Mapa Kato zwróciła uwagę na korzyści partycypacji? Czy może był to skutek pogłębionej refleksji na temat przestrzeni miejskiej, jej organizowania i związanych z nią niebezpieczeństw? Zapewne i jedno i drugie. Na zajęciach Otwartej Pracownia Vlepki rozmawiałem z jej koordynatorem, i tu też padło owe zdecydowane „dość”. Usłyszałem o nieodpowiedzialnych decyzjach urzędników, o nieprzemyślanej strategii, o wyczerpaniu figury muralu. I znów – miałem wrażenie „nagłości”, kontrrewolucyjnego zwrotu, którego do końca nie rozumiałem. Owszem, zmiana paradygmatu, zmiana środka ciężkości, postawienie na rewitalizację (wspomniany już pomnik Rodziny, instalacja Warasa „Katoplastikon”) i partycypację (Otwarta Pracownia Vlepki, perspektywiczne projekty Szymona Pietrasiewicza w Murckach i Joanny Stembalskiej) ograniczenie działań muralistycznych – zwłaszcza, jeśli są nieprzemyślane – w pełni do mnie przemawiają. Jednakże Śląsk, Katowice w szczególności są w moim mniemaniu przykładem raczej rozważnych decyzji (w porównaniu z taką Łodzią na przykład). „Śmierć muralom” w Kato jest po prostu niepotrzebną przesadą.
Radosław Kobierski
Wrzesień 2016