Kryształowa czaszka, sztylet Tutanchamona
Barok to w ogóle nie jest „moja” epoka. Generalnie nie toleruję nadmiaru, wolę formy ascetyczne, najlepiej minimalizm. Dotyczy to również malarstwa i architektury. Barok w architekturze i literaturze (za wyjątkiem „Uwag o śmierci niechybnej” X Baki i Miltona) w ogóle do mnie nie przemawia. W muzyce jest więcej wyjątków: Lilly, Rameau, Couperin. I oczywiście Bach. Jak na złość fabryka baroku nie zaaranżowała nikogo z tej wyjątkowej trójki, a Bach ledwie przekroczył (jak dla mnie) wartości homeopatyczne: krótka aria z Wariacji Goldbergowskich, Sonata G-dur i mój ulubiony motet „Jesu, meine Freude”.
Od razu przyznaję: na występie Extempore&Piotr Olech – czyli na otwarciu Barok Factory nie byłem, zaś na zapomnianą (odtworzoną z jedynego zachowanego manuskryptu) operę Hassego spóźniłem się, wysłuchałem ostatniego aktu w pewnym oddaleniu od sceny, notując kilka mniej lub bardziej banalnych spostrzeżeń. Zainteresowanie niewielkie (później dowiedziałem się, że w przerwie znaczna część osób opuściła salę AM), wykonanie – tak orkiestrowe jak i wokalne bez zarzutu, choć same głosy jakby bez siły, bez pary, być może zmęczone niedawną prapremierą w Cieszynie, którą notabene część publiczności również opuściła. Wiało nudą z „Arminia”, w pewnym momencie, zanim jeszcze porównałem Hassego do Glucka, czy może jednak Glucka do Hassego, bo „Arminio” jednak wcześniejszy od oper Glucka, pomyślałem że pewne dzieła odchodzą w niepamięć nie bez powodu. Mógłbym to uznać za całkiem trafioną konkluzję, gdybym w życiu nie wysłuchał oper gorszych i nudniejszych od „Arminia”, a jednak co jakiś czas wracających na sceny i afisze. W każdym razie, fakt że ktoś zadaje sobie trud, żeby przekopać się przez archiwa, przepisać rękopis, a potem żmudnie nad tym materiałem pracować, zaryzykować próby i występy (domyślam się, że nie dla mitu prawykonania), zasługuje na najwyższe uznanie. Bardzo cenię – zwłaszcza jako pisarz – ten kompletnie nierokujący i antybiznesowy gest przywoływania zmarłych, którzy nie nadają się na bohaterów zbiorowej wyobraźni. „Powierzę ci melodie, które budzą umarłych” – na taką puentę pracuje całym film Alaina Corneau „Wszystkie poranki świata”, opowiadający o relacji dwóch mistrzów viola da gamba, żyjących w czasach Glucka i Hassego.
Wyrazy uznania kieruję dla zespołów, ale przede wszystkim Martyny Pastuszki, założycielki i koncertmistrzyni Orkiestry Historycznej {oh!}, osoby współdziałającej z Contento Core ale i wykonawczyni muzyki barokowej. Bez tej potrójnej roli Baroque Factory wyglądałby inaczej, lub byłby w ogóle nie do pomyślenia.
W pierwszej połowie roku (po wakacjach projekt wznawia działania) muzykę zdominowali kompozytorzy niemieccy. Wspomniany już Hasse i Bach, Schein, Schutz, Froberger, Schreifogel, Händel. Nazwiska znane wszystkim i nielicznym pasjonatom muzyki dawnej. W zderzeniu z Bachem jednak nikt i nic nie wytrzymuje konkurencji. Tak się składa, że dwa koncerty – w Galerii Katowickiej i Fabryce Porcelany (pomijam oczywiście Extempore, który Bacha w ogóle nie zagrał, a i rozbił prymat niemiecki Zelenką i Scarlatim) – zostały tak skonfigurowane, żeby Bach wybrzmiał na koniec. Świątkiewicz i Pastuszka swój występ zakończyli Arią i Sonatą G-du, Contento Core – długim i trudnym wokalnie Jesu, meine Freude. Wcale nie mam zamiaru znęcać się nad Schutzem. Schreifolglem czy Frobergerem – Suita g-mol, Sonata III F-dur, czy Deutsches Magnificat to bardzo dobre kompozycje, zwłaszcza w wykonaniu tak znakomitych muzyków jak Pastuszka, Świątkiewicz czy zespół wokalny AM. Zapewne chodziło tylko o to, żeby przedstawić „chronologię” ewolucji. O to, co nieuchronnie w sensie instrumentalnym, harmonicznym i wokalnym zmierzało do Bacha. Gdyby Bach się nie narodził, nie byłoby dowodu na istnienie Boga. (paradoksalnie, tę myśl ukuł sam mistrz „od nicości”, Emil Cioran).
Baroque Factory, wedle intencji i idei jego pomysłodawców miał nie tylko przybliżyć muzykę barokową, chodziło również o to, żeby barok zaaranżować w przestrzeni, w której zazwyczaj nie występuje. I tu myślę – plan nie do końca się powiódł. Lub powiódł w połowie. A właściwie w połowie tej połowy. Szczerze powiedziawszy trudno jest mi nie wyobrazić sobie barok w kościele czy akademickiej auli. Zgoda – dawna Fabryka Porcelany to jest miejsce bardziej niż mniej oczekiwane (chociaż kolażowanie industrialu i muzyki jest zjawiskiem często praktykowanym; w większości przypadków są to sesje elektroniki, ambientu, trip-hopu, muzyki klubowej itd.), ale tylko występ na antresoli GK, moim zdaniem, przyniósł zamierzony efekt. Nie, żeby w Porcelanie nic się nie stało. Tyle, że owe „wydarzenia” rozgrywały się na styku realnego i wyobrażonego. Żadnych kontrastów czy kontrapunktów. Musiałem sobie wyobrazić niemiecką własność, hałas fabryki, protestancką czystość i skromną czerń, z którymi współgrały suknie i garnitury wokalistów. I niemieckie partytury. Praca i modlitwa. Praca i modlitwa, żeby oszukać przeznaczenie. W GK wszystko przeszkadzało. Widok na katowickie kamienice, gwar połączonych sił ludzkich w strefie gastronomicznej, metal, szkło, plastik. Tramwaje i telefony komórkowe. Przepych współczesności jest bardziej barokowy niż sam barok. Przy tym nadmiarze, Schein czy Schutz stają się wręcz ascetyczni. Klawesyn Świątkiewicza, cichy i matowy, altówka Pastuszki – to instrumenty z innego świata jak kryształowa czaszka czy sztylet Tutanchamona. Jak się okazuje, mogą te zjawiska przebywać obok siebie. A przy odrobinie dobrej woli (po pozbyciu się elitarystycznej wyższości) – mogą ze sobą dialogizować. Bawiłem się, dość skutecznie, niczym technik dźwięku w wyciszanie i nagłaśnianie planów. Raz Schutz i Bach byli „z przodu”, innym razem stawali się tłem dla miejskiego hałasu. W obu przypadkach efekty były znakomite. Stąd moja prośba. Pomyślcie państwo, żeby po wakacjach próbować zderzać ze sobą zjawiska – wedle idei – wpisać muzykę w cały ten śląski zgiełk raczej niż choćby najnobliwszą śląską ciszę.
Radosław Kobierski
Lipiec 2016
Fot. A. Ławrywianiec
Fot. A. Ławrywianiec