Żywe słowa.

Żywe słowa. "Tableaux vivants"

Dwie impresje na zakończenie warsztatów "Poezja tu i teraz"

Tyle odmian śląskiego (języka, czy jak inni wolą: gwary, dialektu), ile historii w nim opowiadanych i osobnych doświadczeń. Z fotografowaniem Śląska jest podobnie. Tego miejsca nie da się opowiedzieć do końca, nie da się go wyczerpać. Cały czas przedstawia się jako coś innego. Zaskakuje. Opalizuje. Widać to m.in. na fotografiach Goli, Wilczyka, Bartczyka, Chalimoniuka, i jeszcze dalej (jeszcze głębiej) np. w fotografii prasowej Tadeusza Rolke czy Stanisława Jakubowskiego. Sam również przymierzam się do projektu, w centrum którego znajdzie się Śląsk, a konkretnie śląska ulica. W szczególności pismo (znak), które niemal zawsze jest tutaj palimpsestem.

Pismo stało się również punktem wyjścia dla warsztatów fotograficznych, które prowadziły Anna Tomaka Wójcik i Iwona Wander w Domu Oświatowym. Pomyślałem sobie - pójdę, posłucham raz jeszcze (nigdy za mało) wykładu o komponowaniu przestrzeni kadrowej i komplementarności „słowa” i „obrazu”. Tymczasem nikt tu nikogo nie przeładowywał teoriami i zbędną filozofią, więc dzieciaki z tym swoimi smartfonami (oraz słowem-kluczem, które każdy z nich musiał wygenerować, żeby ten Śląsk „ujarzmić”, żeby się do niego zbliżyć) od razu zostały wrzucone na głęboką wodę, tzn. w wir metropolii, w chaos ulic, w chaos znaków. Nie zdążyłem poznać efektów tego „safari” po mieście, po meandrach wyobraźni. Niemniej sama idea przecież okazała się bliska. Idea już skonkretyzowana (zestawiamy żywe z wyobrażonym; ja do tego doszedłem dopiero w trakcie własnego eksperymentu – startowałem zupełnie, żeby tak rzec – bezrefleksyjnie i przypadkowo).

Podobny charakter miało późniejsze o kilka dni spotkanie z Marzeną Dolniak i jej projektem „Żywe obrazy w fotografii”. W tym ćwiczeniu również chodziło o „ożywienie” obrazu, tyle że w sensie dosłownym – obrazu jako dzieła sztuki. „Tableau vivants”, czyli „żywe” inscenizacje, rekonstrukcje dzieł sztuki mają długą historię, sięgającą początków XIX wieku. Utrwalane były w malarstwie, chwilę później w fotografii, czasem towarzyszyła im muzyka („Finlandia” Sibeliusa). Prace projektu Dolniak mają charakter tryptyku, na który składa się dzieło oryginalne oraz dwie inscenizacje – dosłowna, jak najbliższa wzorowi, oraz jej współczesny komentarz. Kiedy spoglądałem na stół, na którym leżały rulony bibuły, arkusze papieru, kleje, farby akrylowe, i na reklamówki wypełnione ciuchami ze szmateksu, i porównywałem to z obrazami Muncha, Picassa czy Boznańskiej, miałem wątpliwości. Czy to się da w ogóle zrobić? A jednak z kwadransa na kwadrans stawało się dla mnie jasne, że przed tymi ludźmi nie ma żadnych przeszkód. Są pomysłowi, zaangażowani, znają się już na recyklingu, świetnie odwzorowują barwy i struktury przestrzenne. Nie mając do tego żadnego plastycznego przygotowania, bo przecież to nie jest wyselekcjonowany szczep z katowickiego plastyka tylko klasa ze zwykłego gimnazjum.

Próbowałem sobie przypomnieć, jak dawno temu byłem tak w coś zaangażowany. Nie bałem się ryzyka. Dobrze jest czasem zadać sobie takie pytanie, żeby uzyskać jednocześnie odpowiedź na zagadnienie o wiele ważniejsze: czy jest się już martwym obrazem samego siebie? Czy może w tym obrazie tkwi jeszcze coś z życia?

Radosław Kobierski

Styczeń 2015

fot. R. Kobierski

fot. R. Kobierski

 

 

 

 

 

 

 

fot. R. Kobierski

fot. R. Kobierski

 

 

 

 

 

 

 

 


Powrót