
KRAJOBRAZ PO BITWIE
Ostatnie spotkanie przed przerwą wakacyjną. Pierwsze w Polsce powyborczej, w kurzu bitewnym, który jeszcze nie zdążył opaść. Było więc słonecznie, czerwcowo ale i żałobnie z powodu oczywistego kontekstu. Literatura ma jednak – wciąż w to wierzymy, inaczej nie spotykalibyśmy się na Śląskiej Scenie Literackiej – moce przerobowe do przepracowania utraty i smutku. Ufamy, że rozświetla wszelkie mroki doczesności ale i historii. Powołuje do życia opowieści, które tym światłem drążą tunele i chodniki w twardej materii przemilczeń i niepamięci. W ich monolitach.
I nasi czerwcowi goście, debiutantka i pisarz uznany, rozpisany w fikcjach, mieli właśnie o tym zaświadczyć.
Izabela Tumas kilka miesięcy temu w Wydawnictwie Naukowym Śląsk wydała swoją pierwszą powieść „Tatko”, która już zdobywa uznanie wśród krytyków i czytelników. Mocny debiut.
Profesor Zbigniew Białas w 2011 roku otrzymał Śląski Wawrzyn Literacki za głośną powieść „Korzeniec”. Kilka lat po tym sukcesie powstała druga część sosnowieckiej trylogii, „Puder i pył”,
w 2015 roku zamykający tryptyk – „Tal”. Ostatnią publikacją Zbigniewa Białasa jest powieść oparta na dziennikach Rutki Laskier, nastoletniej żydowskiej ofiary Holocaustu. „Rutka” została opublikowana w roku 2018 przez Wydawnictwo MG.
Oczywistym zwornikiem łączącym tych kilka faktów wydawniczych i lekturowych jest Zagłębie Dąbrowskie. Wracamy tym spotkaniem do regionu po niezwykle owocnych spotkaniach
z założycielami Bramy Cukermana – Karoliną i Piotrem Jakoweńko (należy tu wspomnieć, że Izabela Tumas była jedną z uczestniczek projektu BC – „Babiniec”), Anną Cieplak (powieść „Ciało huty”), Małgorzatą Wandasiewicz i Marzeną Orczyk-Wiczkowską. Dlaczego wracamy? Bo Zagłębie jest częścią historycznego i społecznego ekosystemu. Bo granice – nawet jeśli są rzeczywiste i idą
w poprzek biografii, przenikają i mieszają ludzkie losy i losy miast – są absurdalne. Wszyscy to na pewnym poziomie dyskursywnym rozumiemy. Ale znowu: gdyby nie było granic, nie byłoby fermentu. Nie byłoby osmozy i przepływu. Przepływy zaś kształtują przestrzenie po obu stronach Brynicy i Przemszy.
Poza tym chyba nie próbowaliśmy, więc i ja w niniejszej relacji nie zamierzam łączyć na siłę „Tatki”
i „Rutki” z trylogią sosnowiecką. Wszystkie historie wiąże Zagłębie, owszem, wiąże je również głęboki namysł nad rolą czasu
historycznego w kształtowaniu współczesnych biografii, oraz to, jaki ma on wpływ na miasto i jego rozwój. Myślę tu wyraźnie o pewnym rodzaju skażenia przestrzeni miejskiej i przestrzeni międzyludzkiej – czasem tak aktywnego, że wywierającego wpływ na konkretne decyzje czy nawet procesy biologiczne. Tumas pisze wprost o energiach, które przenikają czas i ściany i zatruwają każdą żywą istotę. „Z pewnych miejsc nie wietrzeje nigdy strach, ból i upokorzenie”. We wstępie do „Rutki” Zbigniewa Białasa czytam: „[…] cały ten obszar przeznaczony w 1940 roku na Adolf Hitler Stadt, w pewnym sensie nadal pozostaje przeklęty. Ciąży na nim groza wydarzeń, które nie zostały opłakane w należyty sposób”. Rewolucja społeczna – piszę to za „rewolucją prześnioną” Ledera – dokonała się obcymi rękami. To nie był akt podmiotowy. My zajęliśmy jedynie mieszkania i domy po narodzie, który zniknął. Skoro zajęliśmy, nie mogliśmy nikogo opłakać. Zresztą żałoba również jest aktem podmiotowym.
Poza tym książki Tumas i Białasa szukają własnych przestrzeni i rozwiązań. Epickich, fabularnych, strukturalnych, dyskursywnych. „Tatko” próbuje przede wszystkim zdjąć z romantycznego cokołu „bohatera-alkoholika” (wzór z Hłaski, Nowakowskiego, Pilcha podpowiadał: cierpi, więc musi pić), opisać relacje bez mitologizacji, z psychologicznym weryzmem, ale też opowiedzieć o wyjściach
z przemocowego dzieciństwa, o pojedynczych, maleńkich emancypacjach, które finalnie złożą się na w pełni świadomy, podmioty gest odmowy. Z początku będzie to brzmiało jak słynne zdanie kopisty Barthleby’ego „Wolałbym nie”. Z czasem urośnie w krzyk. Na końcu tego krzyku znajduje się pierwsze zdanie powieści. Literacki akt. Od negatywizmu po gest kreacji. „Tatko” jest również świadectwem, świadkiem tej drogi.
Trylogia sosnowiecka Zbigniewa Białasa przede wszystkim wypełnia obszar dotąd niezagospodarowany. Pisarz nałożył swoją, wyobrażoną (co nie znaczy, że nieprawdziwą) mapę na mapę miasta i realności. Gdybyśmy podświetlili te dwie/trzy warstwy, uzyskalibyśmy strukturę
o większej dokładności i precyzji. Powiem to jeszcze inaczej: Białas stworzył swoją trylogię na wzór miasta, czy może na wzór wielkiego węzła kolejowego (którym Sosnowiec był, zanim uzyskał prawa miejskie). To powieści wielogatunkowe, wieloźródłowe jeśli chodzi o tradycje literackie i miejskie, wielogłosowe. Nigdy nie wiadomo, na jaki tor przemieści się narracja, która bocznica przyjmie ciężar opowiadania i na jak długo, czy biografie zderzą się ze sobą czy przemkną w pędzie obok siebie, która okaże się ważniejsza – z pierwszego planu czy z tła. A jednocześnie wielką wartością tej literatury jest to, co kiedyś Anna Cieplak nazwała „szczelinami codziennego życia” (w kontraście do patetycznej infrastruktury pamięci). Mikrohistoria po prostu opowiada makroświat, nawet jeśli ma rozmiar średniej prowincji.
Ale pamiętajmy, te światy, precyzyjne i emancypacyjne powstają na ruinach. Po bitwach. Jeszcze nie zniknęły całkiem ślady przemocy: historycznej, rodzinnej. Ciągle się o nie potykamy lub z nimi budzimy w środku nocy.