WIERSZ JEST DZIEDZINĄ ABSOLUTNEJ WOLNOŚCI
Dwunasta październikowa Śląska Scena Literacka powróciła po krótkiej banicji pod stały adres, publiczność tym razem nie dopisała i trudno było znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego. Może poniedziałek był zbyt ciepły i słoneczny, żeby poświęcać go książkom a sezon grzybowy zbyt intensywny, by zejść z leśnych szlaków. Braliśmy pod uwagę również przeprowadzone właśnie remonty mostów i chaos, jaki spowodowały. Zawsze można winę zwalić na stałe atrybuty: niski procent czytelnictwa, niereformowana systemowo edukacja, pandemia covid i jej reperkusje, ostatecznie – poniedziałki, które budzą zbyt wiele wątpliwości w charakterze terminów spotkań.
Piszę o tym pierwszy raz, chociaż z problemem mierzymy się w zasadzie od początku istnienia SSL. Liczymy naszych gości, szanujemy i włączamy do dyskusji. Zaklinamy puste krzesła. Radujemy się (i tremujemy bardziej), kiedy widzimy efekty nie tylko naszej pracy z literaturą ale
i promocji jej w soszialach (wciąć jednak dwukrotnie a nawet trzykrotnie więcej osób deklaruje obecność niż się uobecnia w realu).
I piszę o tym, ponieważ gości mieliśmy znakomitych, wielokrotnie nagradzanych (nominacje do najważniejszych nagród literackich w Polsce; w tym Nike, Nagroda im. Szymborskiej), twórców związanych z regionem, choć z różną intensywnością obecnym w literackim obrazowaniu, znaczących dla historii literatury przełomu 89 roku (Marta Podgórnik) i debiutujących dekadę później, w latach dwutysięcznych (Tomasz Pietrzak) – więc naprawdę mieliśmy wszelkie atuty
i dane, żeby wierzyć w moc książki i jej zasięg.
Marta Podgórnik i Tomasz Pietrzak w moim odczuciu należą do nurtu egzystencjalnego w polskiej poezji – ale również antyromantycznego (staram się jakoś ulokować ich poezję – chociaż zdaję sobie sprawę z ograniczenia, jakie funduje taka systematyzacja). Oznacza to, że podmioty
i podmiotki wierszy są zarówno uwikłane w role społeczne i historyczne jak i świadome gry miedzy autentycznością a wolnością. „Wolność wewnętrzna jest ciągle zagrożona urzeczowieniem i utratą autentyczności. Powoduje to wewnętrzne rozdarcie i podatność na lęki. Egzystencjalista to jednostka indywidualna nie pokładająca nadziei w żadnych siłach wyższych, a szczególnie we własnym istnieniu. Marta Podgórnik w jednym z wywiadów mówi wprost: „Wiersz jest jedyną dziedziną absolutnej wolności”. Owo głębokie przeświadczenie wpływa również na zmagania się (agon) z dziedzictwem romantycznym. Tomasz Pietrzak ani nie romantyzuje Śląska ani swoich bohaterów, ba – wybiera takich bohaterów i takie tematy, które nie nadają się do klasycznej narracji romantycznej (może za wyjątkiem poezji żałobnej, ale ją poeta również zmienia i inaczej ustawia akcenty). Marta Podgórnik do gry wprowadza popkulturę, ironię, pastisz, nieustannie dialogizuje z tradycją wiersza i form wierszowanych. Oczywiście może nam się wydawać, że teatr, który tworzy, teatr dla jednej autorki (i jej nieskończonych wariacji), której przydziela role tragiczne, czasem żałosne jest na wskroś romantyczny. Tyle, że jest on również w nawiasie. Jest on również ironiczny.
Jeśli miałbym ustalić jakiś wyraźny obszar obserwacji i refleksji, którą ten obszar obejmuje
u dwojga bliskich sobie, choć zarazem dość odległych twórców, powiedziałbym że poezja Marty Podgórnik bada obszar wzajemnych relacji międzyludzkich w najbardziej intymnej przestrzeni,
w jakiej mogą się odbywać: w dyskursie miłosnym i w języku. Ustawia te relacje wariantywnie, trochę improwizuje (a jest to improwizacja bardzo kunsztowna), czasem bardzo trzyma się ustalonych reguł (jak w sztuce fugi, mnoży głosy i kontrapunkty). Interesuje ją zdarzenie, zderzenie i formalna ewolucja (która jednak nie przeszkadza w snuciu kolejnych opowieści).
Tomasz Pietrzak kunsztowną i wypracowaną frazę poświęca historii (tej Wielkiej i lokalnej, publicznej i intymnej; obie zresztą zderza ze sobą i przygląda się, co z tego wyniknie). Ów wertykalizm historyczny, teologiczny, antyczny (fatum) nieustannie przecina się więc z doświadczenie horyzontalnym, na który pracują ludzkie emocje, biografie, ścisły konkret, codzienna praktyka życia tu i teraz. Śmiało mogę powiedzieć, że obie sfery zarówno potrafią się przenikać i pożerać nawzajem. Historia ludzka jest historią zanikania, przenikania, wymazywania ale i pochłaniania, wytwarzania tożsamości z elementów rozpadu (o czym bardzo przekonująco pisze duńska pisarka Dorthe Nors), z elementów obcych, z obcości samej w sobie. Kiedy cudzość przestaje być cudza i staje się własna, wtedy „wyostrza się widzenie rzeczy […] i pęka lód”.
Tomasz Pietrzak mnoży doświadczenia inności i każdą z nich analizuje: pochodzenie narodowościowe, etniczne, tożsamości kulturowe i seksualne, odczytuje to, co w procesie wymazywania/asymilacji zostało utracone i to, co te procesy wytworzyły.