Black gold w Archibarze (Spotkanie ze Sławkiem Czajkowskim)
Słynna „Fontanna” Marcela Duchampa wystawiona i usunięta z wystawy Society of Independent Artists w 1917 roku bynajmniej nie upominała się o przywrócenie rangi publicznej, o jakieś drugie, nadliczbowe życie. Wręcz przeciwnie – w produkcyjnym nadmiarze, w opresji użyteczności nie mogła w ogóle zaistnieć. Ale wystarczyło tylko zmienić kontekst, żeby zdegradowany przedmiot uzyskał swoją rangę. Własną formę. Duchamp zresztą stworzył termin „ready made” określając w ten sposób przedmiot gotowy jako dzieło sztuki. Kantor w latach pięćdziesiątych będzie pisał o przedmiocie między śmietnikiem a wiecznością. Ponieważ straci zaufanie do sztuki figuratywnej z „wielkich europejskich muzeów”. Kontekst wypływa z innych przesłanek (okupacja), natomiast efekt ten sam. Degradacja.
Mój kontakt ze Śląskiem musiał się rozluźnić, i to bardzo radykalnie, żebym na Śląsk mógł wrócić. Johnem Berrymanem mówiąc, Śląsk był dla mnie jak owa twarz ze Sieny, z której i tysiąc lat nie zetrze rysów niemej reprymendy. Niby stąd, tu urodzony, do szkół uczęszczający, ale zarazem nie stąd. Swój, a zarazem inny. Jakimś tam etosem inteligenckim draśnięty – ale wystarczyło tego na wieczną schizę w mateczniku etosu pracy. Ucieczka moja trwała zbyt długo, żebym mógł się załapać na poczucie straty po Śląsku, który nagle, w ciągu dwu dekad właściwie przestał istnieć. W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych zajął się tym tematem Wojtek Wilczyk i Arkadiusz Gola. Zajęli się nawet młodsi ode mnie (Bartosz Koszowski) i twórcy „z zewnątrz” – Sławomir ZBK Czajkowski. Nie jest oczywiście za późno, żeby temat podjąć, ot choćby w literaturze czy malarstwie, ale co przepadło, to przepadło. Nie odstanie się. Supersamu na Skargi, ani dworca PKP, ni Pałacu Ślubów, ni przedwojennej zabudowy na rogu Rodziewiczówny i Królowej Jadwigi (Chorzów Stary – ze zdjęć Wilczyka), czterech kominów Huty Kościuszko z gruzów nie podniosą. Sukcesja trwa. Sztuka zajmuje się tym, co przepadło, lub tym, co wiedzie swój marny żywot na jakiejś bocznicy czasu.
Spotkanie ze Sławkiem Czajkowskim w Archibarze (na którym pojawił się również Jurand Jarecki), trwało niewiele ponad pół godziny. Dla laików w temacie wystarczająco, dla entuzjastów pewnie za mało. Istotne były zarówno rozważania nad systematyzacją street artu i muralizmu (pierwsze jako spontaniczne uliczne, „dzikie” działanie, drugie – zawsze pozostające w kontekście do określonej przestrzeni; Czajkowski odniósł się m.in. do murali przy Mariackiej Tylnej, które tego kontekstu nie zawierają) jak i refleksje bardziej ogólne, dotyczące charakteru przyjmowanych zleceń. Niemniej najważniejsza – w tym momencie nawiązuje do mojego wstępu – okazała się idea „przywracania miejsc” czy też „pamięci o miejscach” przestrzeni publicznej. Dla projektu Black Gold, w ramach którego powstały w Katowicach trzy murale Sławka Czajkowskiego (Szczecińska, Floriana i Anioła), kontekstem jest katowicka moderna oraz sam proces architektonicznej sukcesji. Pod dwoma ikonicznymi adresami – Centrum Michalika i Pałacem Ślubów – znajdziemy dzisiaj tylko stertę gruzów. Trzeci adres, również projektu Jareckiego, czyli kino Kosmos, na szczęście nadal istnieje. Doceniam ten gest, ten akt nadania wyższej rangi, owo umieszczenie przedmiotu w połowie drogi między śmietnikiem a wiecznością. Doceniam również absolutną bezinteresowność nowej sztuki ulicy, która niemal z zasady powstaje na nietrwałej materii, w miejscach „skazanych” na degradację, jakby chciała podzielić ich los, odjąć nieco z ciężaru definitywnego, ostatecznego upadku.
Radosław Kobierski