CZUŁY NARRATOR W SZUMIE NOWOCZESNOŚCI
Czegoś takiego Śląska Scena Literacka jeszcze nie widziała. Przyznaję, widziała niewiele – zbliża się dopiero do swojego pierwszego okrągłego jubileuszu – ale mimo wszystko warto fakt odnotować. Do tej pory nie przerabialiśmy jeszcze formy benefisu. I nigdy dotąd audytorium nie było tak liczne, żeby liczyć się z dostawianiem krzeseł. Cieszy, że nadal eksperymentujemy
z kształtem spotkań z państwem i literaturą, a eksperymenty przynoszą korzyści, martwi, że długo jeszcze taka sytuacja się nie powtórzy. Przyczyna takiego stanu rzeczy jest oczywista.
Marta Fox jest najbardziej rozpoznawalną twarzą literatury na Śląsku. Co do tego nikt chyba nie ma wątpliwości. Detronizacje w najbliższym czasie jej nie zagrażają. Nawet jeśli któraś z nielicznych kandydatek za dziesięć/piętnaście lat przekroczy trzydziestkę (wiek pisarzy i pisarek mierzymy książkami), trudno będzie powtórzyć to, co Martę Fox wyróżnia w sposób szczególny: cechy społeczne i afirmacyjne. Pisanie zawsze jest czynnością intymną, czasem nawet klaustrofobiczną, ale już to, jak piszemy i jak z napisanym wychodzimy do ludzi to kwestia, która podlga różnicowaniu. Marta Fox jest nie do podrobienia ani do zastąpienia również dlatego: nikt przed nią ani równolegle z nią nie pisał z taką czułością i optymizmem (choć, umówmy się, niełatwym) o współczesności. O czasie przemiany. O młodzieży i dla młodzieży. O dorastaniu
i dojrzewaniu. O tabu związanym z seksualnością, przemocą czy zaburzeniami odżywania.
O międzypokoleniowym przepływie różnego rodzaju traum mających szczególny wpływ na relację matek i córek, kiedy w sytuacji braku wzorów męskich (śmierć, choroba, ucieczka) jedynym wyjściem dla kobiet było przejmowanie stereotypowych ról patriarchalnych. Osią wielu książek jest właśnie pokoleniowy spór, rodzaj feministycznego agonu – i Marta Fox robiła naprawdę wszystko, żebyśmy mogli zrozumieć, na czym on polega, skąd się bierze i jaki ma wpływ na kształtowanie wychowawczego idiomu. Weronika Górska napisała wprost o zrewolucjonizowaniu powieści dla młodzieży. Nawet kiedy Marta Fox bierze na swój „warsztat” tekst dla dorosłych, formę żałobno-wanitatywną, jaką jest „Lacrimosa” (Requiem), wychodzi jej z tego tekst o niespotykanej energii, opowiadający o woli życia i przemiany. Jeśli wszystko jest marnością, należy coś z tym zrobić. Tym bardziej żyć tu i teraz. Najlepiej wykorzystać czas, który został nam dany.
Podczas benefisowego spotkania w Mieście Ogrodów świadomie i z pełną premedytacją nawiązałem do „Czułego narratora”, noblowskiej przemowy Olgi Tokarczuk, ponieważ uznałem, że narracje Marty Fox właśnie takie są: starają się ująć jak najwięcej, zobaczyć z wielu perspektyw, pochylić się nad jednostkowymi losami bohaterów i losami zbiorowości, być uważne na zmiany społeczne, zamiast epatować łatwym dydaktyzmem. Czułość oznacza również wrażliwość sensoryczną. Słuch literacki i społeczny.
Trzydzieści lat od powieściowego debiutu „Batoników”, to jest szmat czasu w literaturze. Możemy te następujące po sobie dekady przebadać pod wieloma kątami: ekonomicznym, obyczajowym, psychologicznym, filozoficznym, tożsamościowym właśnie dzięki temu, że istnieją książki Marty Fox i zdają ścisłą relację z tego czasu i przemian, które go charakteryzowały. Jako badacze literatury możemy również przyjrzeć się strategiom literackim i konkretnym wyborom, które zdecydowały o formie wypowiedzi oraz jej wektorowi. Marta Fox wybrała wielość zamiast jednorodności w sensie gatunkowym. Postawiła na formy pośrednie: epistolograficzne
i dziennikowe, bo dzięki temu mogła opisać różne płaszczyzny i punkty widzenia a jednocześnie te formy jak najbardziej odpowiadały konfesyjności lat 90-tych, postępującym procesom indywidualizacji i intymizacji opowieści w kolejnej dekadzie. Pozwolicie państwo, że raz jeszcze zacytuję noblistkę: „Żyjemy w rzeczywistości wielogłosowych narracji pierwszoosobowych
i zewsząd dochodzi nas wielogłosowy szum […] Uznaliśmy, że ten rodzaj zindywidualizowanego punktu widzenia, głos z <<ja>>, jest najbardziej naturalny, ludzki, uczciwy, nawet jeżeli rezygnuje
z szerszej perspektywy”. Szum został wygenerowany, Marta Fox go (u)słyszała i dała młodym ich własną opowieść.
Czy dzisiaj Marta Fox potrafiłaby powtórzyć sukces (również rozpoznania) z debiutanckich „Batoników” czy „Magdy.doc”? W trakcie benefisu odniosła się do tej kwestii sceptycznie. Stwierdziła, że nie czuje już języka współczesnych nastolatków. Nie trzeba mieć trzydziestu książek na swoim koncie, żeby zdać sobie sprawę z ograniczeń, jakie narzuca nam współczesność i jej dynamiki. Rozumiemy to również dobrze my, nieco młodsi, rozumie to nawet sama młodzież. Jeśli każda generacja miała kiedyś swój język, to dzisiaj widzimy, że język zmienia się nawet w obrębie generacji. Być może dlatego Anouk Herman swoją opowieść o współczesności napisała klasyczną polszczyzną? Być może pokoleniową sztafetę po Marcie Fox przejmie Anouk Herman? A może nie będzie żadnego przejmowania. Niby nie ma ludzi niezastąpionych, ale przecież wiemy, że są.
W poezji Marta Fox również szukała kształtu i energii, które zgodzą się z jej genetycznym, literackim ADHD. Powstały więc liryki graniczne, przełamujące granice gatunkowe i schematy poetyckiej wypowiedzi (Lacrimosa, Rozmowy z Miro, czy Modlitwy do św. Rity). Jakby tego było mało, Marta Fox napisała kilka książek ulokowanych poza ambicjami poetyckimi i epickimi, pokazując nam, że w reportażu i eseju i biografii również czuje się swobodnie i świetnie – „Wariatka, która czyta”, „Katowice nie wierzą łzom”. Jej czuły narrator stara się objąć jak najwięcej. To jak myślimy o świecie i jak o nim opowiadamy, ma olbrzymie znaczenie dla nas, więc w dużej mierze również dla świata. W jednym z wywiadów dla prasy Marta Fox z właściwą dla siebie szczerością oraz optymizmem mówi: Przed snem wierzę w kubek melisy i w czułość, która ocali świat. Zdecydowanie Marta Fox zawęża i konkretyzuje myśl Fiodora Dostojewskiego. Bo w końcu, czym jest piękno? Każdy je rozumie inaczej. Czułość to co innego.
fot. A. Ławrywianiec