OD TERAZ DO NIESKOŃCZONOŚCI
Bardzo spodobał mi się plakat firmujący wystawę „Znajomość elementarna”. Prosta identyfikacja oparta na symbolu, który kojarzy się przede wszystkim z symbolem nieskończoności, ale również z dalekowschodnią opozycją ijng/jang, tylko czerń i biel, w zasadzie różne skupienie czerni i bieli, pomiędzy nimi stopniowane szarości. Jak to w życiu bywa. Stopniowalna szarość jest materią i spoiwem, jest jej zdecydowanie najwięcej w każdej dobrze (funkcjonalnie układającej się relacji). Ale ekstrema również są w niej potrzebne.
Czym jest znajomość elementarna? Czy jest tym samym, co z w fizyce nazywamy cząstką elementarną, a więc najmniejszą niepodzielną, nieskładającą się z niczego innego poza sobą substancją materialną? Raczej nie. Ale nic nam nie przeszkadza użyć tej formuły jako metafory. Znajomość elementarna oznaczałaby więc w tym kontekście coś pierwszego, pierwotnego, budulec, który tworzy skomplikowaną sieć.
Nic nam również nie przeszkadza, żeby potraktować tę ekspozycję jako komplementarną czy równoległą w kontekście relacji autorskich i międzyartystycznych do wystawy kolektywu KaWa (zwłaszcza, że łączy oba wydarzenia Hanna Woźnica-Gierlasińska). Przy czym zaznaczyć należy, że w „Znajomości elementarnej” – jak sama nazwa wskazuje – chodzi o coś więcej niż mecenat, wspólnotowe wspieranie się w trudnych dla sztuki czasach. W zasadzie chodzi o wybór, który znaczy i naznacza na całe, nie tylko zawodowe życie. Rodziny sobie nie wybieramy, przyjaciół owszem. I o tym, że ta druga relacja może być silniejsza, świadczy właśnie fakt (fakty), że ma (może posiadać) decydujący wpływ na podmioty tej relacji. I ich podmiotowość.
„Znajomość elementarną” w galerii Engram możemy oglądać w kierunku zaproponowanym przez kuratorkę a zarazem autorkę prac na tej wystawie - od cyklu fotografii, w który portretuje przyjaciółki i autorki zaproszone do współpracy, zgodnie ze wskazówkami zegara (czas ma również niebagatelne znaczenie, choć nie mówi się o nim wprost, nie maluje się go wprost), możemy również zacząć w innym miejscu, punkcie (stycznym) i stworzyć swój własny szlak i kierunek. Istotnym dla wystawy obszarem jest krótka sekwencja wideo, podczas której autorki prac odpowiadają na pytania zadane przez Justynę Pikiewicz – to jedyny „obiekt” pozamalarski i pozafotograficzny, pozostający jednak obiektem wizualnym.
W zasadzie pozostajemy na tej wystawie bez klucza, którym dysponują autorki. Nawet posiadając jakąś wiedzę czerpaną z fotografii Katarzyny Łaty, realistycznej i figuralnej i wywiadu, nie możemy z niej bezbłędnie korzystać. O osobowościach autorek, o ich cechach i dominantach opowiadają wszak przyjaciółki i jest to opowieść przecież subiektywna – i jakby tego było mało, przetransponowana na język, doświadczenie abstrakcji.
Fotograficzne portrety Margo Huppert, Hanny Woźnicy-Gierlasińskiej, Justyny Pikiewicz oraz Katarzyny Hajok-Bierkowskiej wykonane zostały w połowie lat 90-tych (między 1993 a 1995 rokiem); to prace w większości niepozowane, czarno-białe, mocno kontrastowe. Katarzyna Łata dołączyła do nich kolorowe polaroidy (polaroid jako forma i styl jest istotnym elementem w twórczości fotograficzki) przedstawiające motyle. W portrety wpisane jest więc moment transformacji. Czy też po-transformacji. Cykle malarskie Huppert, Gierlasińskiej, Bierkowskiej w jakimś sensie odnoszą się do tej intuicji, w zasadzie można je potraktować jako jej kontynuacje, nie posiadają co najwyżej symetrii znanej nam z natury (choć posiadają własne rytmy) i stałości. Są to jednek formy – zwizualizowane – uchwycone w locie. Sa to par excellance obrazy lotu uchwyconego w danym momencie, a więc już za chwilę wyglądałyby inaczej. To też środek, z którego korzysta bez umiaru (i dobrze) sama abstrakcja.
Powiem państwu szczerze, że nie wiem, która abstrakcja malarska czy grafika komputerowa przedstawia kogo. Nawet gdyby prace były przypisane do konkretnej osoby, ułatwiło by to nam porównanie subiektywnych przedstawień co najwyżej, ale nie odpowiedziałby na pytanie o charakter relacji, jej ścisłość, przyleganie, historię (warto wspomnieć o jeszcze jednym stopniu trudności, prócz subiektywizmu, abstrakcji, tytuły prac również nie są „indywidualizowane”, wyjątek stanowi cykl Hajok-Bierkowskiej).
To co łączy wszystkie „widzenia” i nadaje im charakter powtarzalny to właśnie rytm, układ, harmonia (lub jej brak), walor. Nie łudźmy się, że zdradzone zostaną nam jakieś głębsze tajemnice – chociaż wiek XXI bezpardonowo wyświetla nam wszystkie intymne prywatności.
W warszawskim mieszkaniu poetki, pisarki i mojej przyjaciółki, Julii Fiedorczuk wisi obraz węgierskiej artystki współczesnej Boglarki Nagy. Przedstawia cztery kobiety stojące w morzu. Woda sięga im powyżej kolan, stoją blisko siebie, tworzą kobiecy krąg wtajemniczonych. Nie wiadomo: knują coś po dziewczęcemu czy zwierzają sobie z sekretów. Jest w tym obrazie ogromna siła symbolizowana przez animę ale i corpus vitalis. Siła przedustawna i elementarna. Jedno nie ulega wątpliwości – my obserwatorzy tego procederu nie mamy tu wstępu. Możemy jednak ogrzać się nieco w blasku i sile tej wspólnoty.
Radek Kobierski