Zdjęcie korony drzewa pozbawionej liści [fragment]

WYMAZYWANIE, EROZJA PAMIĘCI

O wystawie Artura Rychlickiego w Galerii Pustej

Jak można zaważyć coś, czego nie ma? Albo coś, co jest, tylko niewidoczne, ledwie zasygnalizowane, a nawet starannie ukryte – choć „zarastanie” trudno określić określeniem „starannie”. Przyroda jak to przyroda – jeśli dać jej trochę wolnego, zapomnieć nawet o niej, wciśnie się wszędzie. Nawet z kilkumilimetrowego pęknięcia w kostce Bauma jest w stanie wyrosnąć źdźbło, czasem nawet drzewo. „Zarastanie” ma także w sobie coś niebiologicznego, coś technicznego a nawet literackiego. To ustalanie nowych warstw, które przykryją warstwy stare. Albo wymazywanie tekstu nowym tekstem (palimpsest).

Artur Rychlicki zauważa nawet, że niezauważanie ma w sobie coś „z lekceważenia, z pochopności, ufundowane jest również na zapomnieniu i obojętności”, innymi słowy, ma charakter intencjonalny. Możemy nie zauważać, ponieważ czegoś nie widzimy albo nie chcemy widzieć. Możemy tak bardzo czegoś nie chcieć zobaczyć, że zapominamy o tym na lata i całe dekady, a ci którzy przychodzą po nas, nie widzą już w inny sposób – fizycznie. Historie żydowskich nekropoli w Polsce tak samo jak historie żydowskich mieszkań łączą ze sobą te dwa wątki. Intencjonalność zapomnienia i obojętność niezamierzoną, bo dotyczą wielu pokoleń i poczucia winy, którego nie da się nigdzie zepchnąć: nawet w ostentacyjną obojętność. 

Wystawa „Niezauważanie” Artura Rychlickiego przede wszystkim podejmuje powyższe wątki a jej siłą jest to, że wcale ich nie komentuje. Obrazy są wyłącznie sprawozdaniem, suchą, reporterską relacją z odwiedzin w miejscach nieodwiedzanych, nieocalonych od zapomnienia, swoistego rodzaju inwentaryzacją stanu pamięci ad 2023; zdanie musimy sobie wyrobić sami, zobaczyć to co jest niewidziane. Oczywiście w sposób zapośredniczony przed fotografię reporterską (do tego w końcu służy). 

Ekspozycja w Galerii Pustej jest bardzo interesująco pomyślana. Zdjęcia – w różnych formatach – są zgrupowane w kilku zbiorach ułożonych horyzontalnie, trochę wyglądają jak rozrzucone puzzle, fragmenty jakieś całości, dawnej, dzisiaj już nieobecnej, trudnej do ułożenia lub zszycia, trochę przypominają nagrobki, stele, macewy (jeśli tak, pojęcie nekropolii wchodzi tu na metapoziom). O tym, że jak najbardziej można i należy traktować tę wystawę jako wizualizację fragmentu, jaki nam pozostał z całości i kontekstu, jako próbę zbudowania określonej narracji na tym fragmencie świadczy część wystawy, na której fotografie (ksiąg meldunkowych jak się domyślam) przyjęły właśnie par excellence, formę fragmentu, strzępu, skrawka – ich wymowa jest silniejsza i bardziej działająca na wyobraźnię niż gdybyśmy zobaczyli całość (ten sam efekt uzyskano w niejednej gablocie Muzeum Auschwitz). 

Owe zbiory zdjęć (meta-cmentarze) ułożone są wg pewnej prawidłowości: wskazują na różne poziomy, stany substancjalności miejsc pamięci/niepamięci. Najbardziej uderzające są oczywiście fotografie, które nie przedstawiają w ogóle nekropolii tylko miejsca po nekropoliach: przejęte przez dziką roślinność, chodniki, budynki użyteczności publicznej, ogrodzenia, nowe wytyczone działki, pola uprawne.

Nie może istnieć nic bardziej znaczącego obecność niż nieobecność. Tu wielokrotne zaprzeczenie, które się utrwaliło i zmieniło pejzaż krzyczy najgłośniej o tym, co zostało zaprzeczone i wymazane. Thomas Bernhard w swojej najważniejszej książce (Ausloschung/Wymazywanie) opisał znakomicie ten mechanizm zaprzeczenia, wyparcia, które powraca i uobecnia się coraz wyraźniej.

Drugą i trzecią grupę zdjęć stanowią prace, które naprowadzają na ślady, pozostałości, relikty (które już, niemal na naszych oczach i za naszego życia ulegają zacieraniu i wymazywaniu przez czas i erozję): widzimy tu fragmenty zabudowy cmentarnej, tablice informacyjne, wreszcie fragmenty nagrobków, już nieprzypominające macew, w stanie rozpadu, z fragmentami hebrajskich inskrypcji lub bez.

Artur Rychlicki nie stopniuje tych poziomów obecności linearnie, tzn. nie ma tu wyznaczonego początku i końca – ustalonych zgodnie z zasadą erozji i entropii, chociaż można powiedzieć, że ostatnia praca – instalacja wideo naprowadza nas jednak na jakiś ślad. Unieruchomiona w jednym miejscu i „spojrzeniu” kamera potwierdza to główne przeczute i przeżyte doświadczenie dotyczące nieobecności głośniejszej niż obecność ale również może stanowić rodzaj absolucji dla nas, biernych obserwatorów i świadków u-nie-pamiętniania, wszak entropii nie da się zatrzymać i wszyscy wkrótce podzielimy los tych, nad którymi się pochylamy.

Radek Kobierski


Powrót