CICHY ZGIEŁK WIELKIEJ BUDOWY
Próbuję jednym, dwoma spojrzeniami objąć przestrzeń obu galerii – obrazy Gabi Buzek wiszą w Galerii Miasta Ogrodów i w „piątce” – wyłącznie dla eksperymentu. Dla pierwszego wrażenia. I ono jest całkiem pozytywne, bo przecież rejestruję zarówno ruch, rytm jak i żywe kolory wchodzące ze sobą w kontrasty na wielkoformatowych płótnach. Czysty hedonizm. Dekoracyjność. Przyjemność. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby coś miało je kwestionować. Zbliżam się do obrazów, przechodzę od uogólnienia do konkretu i nic nie kwestionuje pierwszego wrażenia.
Gabi Buzek również chce coś nam powiedzieć o „jej pierwszym razie”. Pierwsze skojarzenie jest oczywiste, ale dla odmiany nie będzie nas interesować. Chodzi mianowicie wyłącznie o to, co wydarza się między obrazem a twórczynią. W zasadzie jest to historia intymna, a nawet miłosna i na tyle prywatna, że my – widzowie, obserwatorzy – nie mamy do niej dostępu. Możemy co najwyżej ocenić kolejne etapy tej intymności. A właściwie ostatni etap. Finisz. Efekt końcowy.
„Podczas aktu twórczego obraz wyłania się, rodzi, staje, a ja jestem jego pierwszym odbiorcą. Tak jakby proces malowania zaczynał się bez mojego udziału […] Dopiero gdy obraz mi się ukaże, zaczynam świadomą ingerencję”. Podobną myśl sformułował kiedyś Richter, znakomity niemiecki artysta – nawiązując w niej do kolejnych etapów tworzenia obrazu. Otóż do pewnego momentu artysta ma nieograniczoną wolność, może pozwolić sobie na wszystko, ale w momencie kiedy zaczyna się wyłaniać struktura, jakiś konkret – ilość działań jest już ograniczona. Świadoma ingerencja oznacza najtrudniejszy proces kształtowania pracy malarskiej. Tu jest potrzebna i wiedza (tradycja) i warsztat, i intuicja, i odwaga. Np. odwaga, żeby zakwestionować całą pracę. Agata Bogacka, polska artystka wizualna, prawdziwą wolność twórczą upatruje właśnie w akcie negocjacji – jeśli dzieło nie spełnia określonych założeń i nadziei, zawsze można je zamalować. Jeśli spełnia – tym bardziej można je zamalować. Nie chodzi o cel ostateczny, jakim jest dzieło skończone, chodzi wyłącznie o proces.
Próbuję sobie wyobrazić dialog artystki z obrazem (w szczególności dialog bohaterki tej konkretnie wystawy z jej dziełem) właśnie przez pryzmat refleksji Bogackiej i Richtera. W jaki sposób dokonują się negocjacje? Jakie są granice kompromisu? Czy obrazy wyselekcjonowane do prezentacji są efektem kompromisu, czy przeciwnie – nie istnieje żadna wątpliwość dotycząca ich statusu? W którym momencie akt twórczy przestaje być „aktem naturalnym” i zaczyna być konceptem/stwarzaniem? (Dla Gabi Buzek to jest moment transgresji. „Mogę śmiało przyznać za artystami z nurtu action painting, że od samego dzieła bardziej interesujący jest proces jego rodzenia się, powstawania”).
Wystawa „Mój pierwszy raz” prezentuje różne etapy i stany skupienia materii wizualnej. Mógłbym powiedzieć – gdybym tylko sztukę traktował linearnie, jako przejście od punktu a do punktu b, że niektóre prace są ledwie zaczęte, inne są finezyjnie, barokowo, nadmiarowo wykończone. Ot, rozlana, nieforemna plama turkusu zbilansowanego błękitem pruskim lub tintą albo gra trzema kolorami spektralnymi (dwie prace w sąsiednich salach), gra oparta na ruchu oczywiście, ruchu struktur. Tuż obok formy pośrednie, bardziej zagęszczone – rytmicznie albo barwnie, bardziej skomplikowane i technicznie wymagające. I duże formaty – wykorzystane w całej przestrzeni, płynne jak limfa i krew, rozgałęziające się (w istocie przypominają naczynia krwionośne, ektoplazmy; w każdym razie materię ożywioną), zbudowane pointylistycznie – wieloma i krótkimi pociągnięciami pędzla albo całą szerokością freestyle’u, spontanicznie, z energią. Tak, trochę tu przepracowanego współcześnie Seurata, Lautreca i Gauguina (stąd pierwsze wrażenie: hedonizm), trochę street artu, oczywiście konceptualizm.
Jednak – nie traktuję sztuki linearnie. Co oznacza, że dla mnie jako odbiorcy sztuki ważne są tak samo formy pierwsze (pierwotne, minimalistyczne), jeśli tylko autor uznał je za ostateczne (wystarczająco ostateczne) i które ja następnie zaakceptowałem. I miałbym rzeczywiście kłopot, gdyby ktoś kazał mi wybrać kilka reprezentacyjnych prac Gabi Buzek – ponieważ wytwarzają one podobną energię i mają tę samą wartość wizualną. To co podlega wahaniom, różnicowaniu to rodzaj nasycenia płótna farbą, rodzaj gestu, wybór narzędzia i stylu, strategii. Ale wszystkie one rejestrują ruch, zmianę, przepływ (czasem niezwykle dynamiczny), pulsowanie jakiejś materii, która przedstawia się w mniej lub bardziej prymitywnych strukturach. Prawie słychać ten przepływ, przesączanie się płynów, popychanie fragmentów materii, cichy zgiełk wielkiej, organicznej budowy. Owszem, czasem przeszkadza mi w tej obserwacji kolor, tzn. czasem wydaje mi się, że jest go za dużo, że jest on zbyt oczywisty i dekoracyjny. Z większą uwagą obserwuje plamy i skomplikowane struktury oparte na rygorze, minimalizmie, pojedynczym akcencie albo tonalnej chromatyce. Gdyby dało się w jakiś sposób zmierzyć, porównać „pierwszy raz” autora i odbiorcy – nawet jeśli dotyczyć on może różnych wizerunków – co mogłoby z tego porównania wyniknąć? Czy może nieustannie spotykamy się, negocjujemy, nic o tym nie wiedząc?
Radek Kobierski