Zdjęcie muralu. Na pierwszym planie jego autorka Bogdana

SZTUKA JAKO SCHRONIENIE

O muralu Bogdany Davidyuk

Mona Tusz, Cam Camei, Wieteszka, Surowiec, Miko Skapa, Raspazjan, Mobstr, ZBK Czajkowski, Huyro. Oto artystyczne pseudonimy twórców murali, które zbudowały katowicki street art. Zaledwie część bogatej tradycji projektowej i plastycznej, ale jednocześnie ścisła reprezentacja tego, co możemy zobaczyć w dzielnicach zachodnich, zwłaszcza na Załężu. Murale powstają we wszystkich zakamarkach miasta, zwłaszcza tam, gdzie istnieje duże ryzyko, że zostaną zniszczone. Taka już ich natura. O ile „królik” przy Bocheńskiego miał małe szanse na długie życie (zastąpił go portret Johna Baildona), o tyle wielkie, epickie prace ZBK Czajkowskiego czy Mony Tusz (w ścisłym centrum) zniknęły z map miejskich naprawdę przedwcześnie. 

Załęże należy do dzielnic typowo robotniczych, niegdyś znajdowało się na brzegu międzymiejskiej arterii (trasa Katowice-Chorzów), po rozbudowie ulic i transformacji szaberplaców w sklepy wielkopowierzchniowe i galerie, zostało wchłonięte do centrum, w każdym razie do jego obrzeży. Z biegiem lat zaczyna dominować tu właśnie tematyka zaangażowana. Zaczęło się od Huyro i jego „Dziewczyny z karabinem”, potem ścianę kamienicy przy Bocheńskiego zaprojektował i wypełnił wrakami samochodów Miko Skapa (w oczywisty sposób odnosząc się do naszego konsumpcjonizmu). W 2015 Łukasz Surowiec przeniósł na tynk familoka przy ulicy Kupca rysunek 5-letniej Zosi, córki protestującego górnika. „Tato, nie płacz” stało się na kilka chwil głośnym i gorącym newsem w prasie regionalnej i ogólnopolskiej (ale oczywiście nie stopiło żadnych neoliberalnych serc). Wojna w Ukrainie stała się tematem dwóch prac: przy ulicy Goeppert-Meyer na przełomie lutego i marca powstał mural Put in Put Out duetu Szwedzki&Real. We wrześniu przy ulicy Macieja odsłonięto bodajże pierwszy (niech mnie ktoś poprawi, jeśli się mylę) mural w Kato stworzony na podstawie dzieła literackiego. I jeden z nielicznych, który ma naprawdę dobrą lokalizację. Niemal tak dobrą, jak Made You Look Mobstra, który w całości prezentuje się ze średnicówki. Praca Bogdany Davydiuk została zrealizowana na bocznej ścianie bloku, od strony ulicy Gliwickiej. Tytuł wiersza Julii Musakovskiej, a zarazem pytanie go otwierające „Jesteś w bezpiecznym miejscu?”, to jedno z najsilniej przemawiających do mnie komunikatów w ostatnich miesiącach. Nie jest to pytanie skierowane wyłącznie do świadków wojny – a jesteśmy nimi, biorąc udział w wojnie bezpośrednio i doświadczając jej dzięki przekazom medialnym. W kontekście i perspektywie zmian społecznych i politycznych na świecie a przede wszystkim w perspektywie katastrofy klimatycznej, pytanie to skierowane jest do nas wszystkich, jest pytaniem zasadniczym i ostatecznym. I będzie ono zadawane coraz częściej. Bezpieczne miejsce to nie tylko schron i piwnice. To również świadomość tego, że nasi bliscy są zaopiekowani, że nic im nie grozi. Co nam po betonowych stropach, jeśli żywioł czy wojenny koszmar niszczy tych i to, co jest najbliższe? 

Julia Musakovska ten niezwykły wiersz, zrytmizowany (co słychać szczególnie w oryginale) i bardzo „wizualny” zaprezentowała podczas tegorocznej edycji JazzArt Festivalu w Malarni, podczas spotkania, które poprowadziła Julia Fiedorczuk. Rozpoczęła nim to spotkanie, choć równie dobrze mogła nim zakończyć – ma on w sobie siłę prologu (do dyskusji i odczuwania) jak i podsumowania (o ile takie w ogóle jest możliwe w przypadku wojny). Przekład Anety Kamińskiej bardzo dobrze oddaje elegijny charakter tekstu. Bogdana Davydiuk, artystka wizualna również związana ze Lwowem, postanowiła ów przekład wpisać w kompozycję muralistyczną. Wiersz Musakowskiej w całości widnieje w prawym rogu kompozycji. Kto chce, może ograniczyć się tylko do wiersza: „Co u Ciebie?/ Jesteś w bezpiecznym miejscu? -/Tak brzmi modlitwa, / którą powtarzamy w kółko od 24 lutego 2022 roku/ ukochanym i przyjaciołom. / Pytam siebie: czy jestem w bezpiecznym miejscu? Czy mogę być?” Albo łączyć jedno i drugie. Szukać wspólnych punktów. Przecinających się i rozchodzących się linii (wrażliwości). Mural Davydiuk oczywiście (a może wcale nie oczywiście) oparty jest na dominancie i kontraście barw narodowych Ukrainy – z niewielkim przesunięciem z błękitu pruskiego do ultramaryny oraz z żółci bardziej nasyconej do mniej nasyconej. W centrum pracy znajduje się jakaś forma biologiczna, zdynamizowana, choć właściwie to twór bardziej amorficzny. Zdaje się wić, zupełnie jak zwierzę w płonącym lesie (być może jest potworem z finału wiersza Musakowskiej). W tę większą strukturę wpisane są mniejsze bryły geometryczne, otwarte i zamknięte, niczym okna i drzwi przeznaczone do ucieczki, albo służące jako schronienie. Postaci ludzkie ujęte są schematycznie, bez szczegółów, odwołują się do prymitywizmu w sztuce, w szczególności malowideł naskalnych, które łączyły w sobie oba porządki: biologiczny (schronienie) i kulturowy (sztuka). Literatura i sztuka w tym punkcie wyrażają dokładnie to samo. A w perspektywie wojny, która jest również wojną z kulturą ukraińską (w charakterze fundamentu jej tożsamości), mówią jednym, donośnym głosem. I jest to głos oporu. Chciałbym zaznaczyć tu jeszcze jedną kwestię, której praca nie ujawnia bezpośrednio (nawiązuje do niej tytuł). Bogdana Davidyuk rozszerzyła pole rażenia wiersza Musakowskiej, wyszła poza przestrzeń bliskości, którą opisują relacje z rodziną i przyjaciółmi oraz sama wojna, próbowała wniknąć w różne strefy komfortu, pytając np. mieszkańców bloku o to, co rozumieją pod pojęciem dom i co to znaczy, czuć się w nim bezpiecznie. Nie wiem, co lokatorzy domu przy Macieja odpowiedzieli Bogdanie. Czy coś z tej wiedzy przeniknęło do pracy. Odpowiedzi są ważne, ale pytania ważniejsze.

Mural Bogdany Davidyuk powstał w ramach projektu Ukraina w Mieście Ogrodów. W jego ramach odbył się między innymi koncert solidarnościowy „Od Serca Ukrainie”, jazzowy występ Zakusa i Bekirova w ramach Ogrodów Dźwięków oraz koncert Natalii Lebiedewej & Laury Marti w czeskim Brnie.

Radek Kobierski


Powrót