Fragment pracy Konrada Pollescha

CZY TATRY MOŻNA WYKADROWAĆ?

Tatry - przestrzenie ulotne?

Kiedy myślimy o Tatrach, operujemy pojęciami wielkości i niewzruszoności. Tatry to majestat, mówi jeden z bohaterów „Spirali” Zanussiego. To prawdziwy poemat – oto refleksja Felicjana Dulskiego w serialu „Z biegiem lat, z biegiem dni”. 

Tatry to również powracający temat w fotografii. Temat z oczywistych powodów niełatwy, bo choć pstrykamy wszyscy ze szczytów i grani, z siodeł i półek skalnych, z perci i żlebów, nie wszystkim udaje nam się uchwycić ich grozę i wielkość. Również – ulotność.  Nie każdy z nas potrafi skadrować coś, co nie poddaje się kadrowaniu, ponieważ nie da się tego objąć (no chyba, że spojrzeniem soczewki z lotu ptaka czy stratosfery).

I nie chodzi również o ulotność kamienia (choć kamień lubi latać, zwłaszcza w żlebach), ale o światło, które nieustannie się zmienia, nigdy nie jest takie samo (tak jak Bug na obrazach Baja). O żywioły, które – jak mówi jeden z bohaterów wystawy „Przestrzenie ulotne”, Krzysztof Wojnarowski – przemieszczają całe masy materii z miejsca na miejsce i w mgnieniu oka zmieniają pejzaż górski. Światło modeluje każdą fotografię, światło modeluje cały widzialny świat. Kiedy światła nie ma, nic nie istnieje. 
W zasadzie „Przestrzenie ulotne” są wystawą Wojnarowskiego, bo to jego spojrzenie i oko zobaczyło i wyselekcjonowało górskie kadry i jego palec wskazujący nacisnął migawkę aparatu w odpowiednim na siebie (i Tatr momencie). A jednak mamy do czynienia z dwoma twórcami. I jak się okazuje – kilkoma technikami. Konrad Pollesch postanowił przepracować „pierwotne kadry” Wojnarowskiego, zobaczyć je inaczej – tak żeby zastosować odpowiednią technikę szlachetną: brąz Van Dycke’a albo gumę dwuchromianową. Po co, zapytacie państwo, ktoś zadaje sobie trud, żeby jedną technikę i czyjś obraz zamienić na inną i stworzyć obraz własny (do pewnego tylko stopnia)? Co mają nam o Tatrach powiedzieć cyfrowe prace Wojnarowskiego przerobione na techniki szlachetne Pollescha? A może wcale nie chodzi o Tatry tylko o autorów? O ich umiejętności, ich spojrzenia?  Przecież prawdą jest, że patrząc na cokolwiek (a zwłaszcza na góry) widzimy coś innego. Inne kształty, inną tonację i barwy, inne skojarzenia w nas budzą te same niewzruszone szczyty. Może obaj fotograficy przedstawiają nam nie to co jest, tylko to co oni widzą, że jest – nawet jeśli wszyscy potrafimy to nazwać, rozpoznajemy jednostkowy kształt. Jest dla mnie oczywiste, że wszystkie zaprezentowane techniki coś wnoszą do ogólnej wiedzy o górach i rozszerzają repertuar doznań. Cyfrowe zdjęcia Wojnarowskiego kuszą wysoką głębią ostrości, czystością i przejrzystością, konkretem i szczegółami tła i wszystkich planów. Gumy i Van Dycke’i Konrada Pollescha przywodzą na myśl dawną fotografię, dialogizują z przeszłością (np. z zakopiańskimi fotografiami Witkacego czy Karłowicza), chociaż nie tak dawną jak przeszłość kamienia. Tworzą również inny nastrój, a przede wszystkim – dzięki stosowaniu różnej gradacji i faktury papieru starają się opowiedzieć również Tatry w mikroskali. Dalekie pejzaże ukazują nam tylko strukturę łańcuchów górskich, faktura papieru wizualizuje materię kamienia, jego płaszczyzny, załamania, chropowatość. Nie zapominajmy wszak, że mamy do czynienia de facto z jednym spojrzeniem (Wojnarowskiego), tylko że jest to spojrzenie rozszerzone i uzupełnione przez Pollescha. To Tatry, chciałoby się powiedzieć, w pełni. I w czasie (istnienia fotografii) i we wszystkich (lub prawie wszystkich) planach. Dalszych i bliższych. Góry Wojnarowskiego i Pollescha są – mimo zastosowania różnych technik - tak samo groźne, tak samo obce, a może nawet nieludzkie i w tej nieludzkości piękne. Piękno jest przerażenia początkiem, napisał Rilke w swoich Elegiach Duinejskich. Myśl również sprawdza się, kiedy przestawić w niej pojęcia. Coś przerażającego, monumentalnego w swojej grozie i niewzruszoności może być początkiem piękna. Góry jak nic innego przypominają nam nie tylko o naszej kruchości, ale również nasz brak znaczenia w długiej historii ich powstawania i trwania. 

Osobiście skłaniam się i ciążę ku szlachetnym technikom i analogowym strategiom niż cyfrowej doskonałości odwzorowania. Serce zostawiłem na graniach i w żlebach Konrada Pollescha. Choć nie zapominam, że nie byłoby ich bez kadrów Wojnarowskiego.

Radek Kobierski

Fot. Fragment pracy Konrada Pollescha

 


Powrót