Fragment fotografii Edwarda Hartwiga przedstawiający tancerzy baletowych podczas ćwiczeń

Fotoklub Polska, ZPAF. Historia fotografii polskiej w 75 minut

Wystawa 12/75 w BWA, 75-lecie ZPAF-u

Pegieerowska, wiejska scena rodzajowa, rozmokłe drogi i pejzaż, mężczyzna w drelichu i gumiakach poplamionych wapnem. Czyli „człowiek ze stołem” Andrzeja Baturo. Słynny portret wielokrotny, trochę na wzór Witkacego – tyle że amorfizujący, pokazujący wielość, owszem, ale w stanie rozpadu czy może scalania – oto Beksiński fotograf, profesjonalny tak bardzo jak Beksiński malarz. Do krajobrazu (również symbolicznego) polskiej wsi będzie nawiązywać również Anna Chojnacka ze swoimi „Strachami”, Pierściński w „Ziemi chęcińskiej”, Lewczyński z Głowami wawelskimi. Historia jakiej nie chcemy znać na wybitnych zdjęciach Wacława Nowaka (Afisz antywojenny), czy Sonderkomando Kucharskiego, ale również (bardzo nie wprost) w jednym z najsłynniejszych kolażowych cykli Zofii Rydet (Zagłada, Świat uczuć i wyobraźni). 

To tylko część – choć większa – wystawy wielkoformatowych wydruków prezentujących w naprawdę szalonym skrócie przekrój polskiej fotografii na przestrzeni ostatnich 75 lat. Wystawy 12/75, która wzorem pomysłu sprzed lat (ulica Warszawska) nie zamyka się w przestrzeniach galerii sztuki, ale wychodzi na zewnątrz, patrzy oczami swoich bohaterów na miasto, jego ulice i jego przechodniów. Trochę z wyższością – jak to sztuka wielkiego formatu – bo przecież więcej w niej trwałości niż w niejednym pokoleniu. Trochę z konfuzją i nieśmiałością, bo przecież nie jest w stanie przebić się przez nowoczesność, która co prawda ceni i gloryfikuje obrazy, ale i skazuje je na krótki żywot. Witryny BWA niby ulokowane są przy jednej z głównych katowickich arterii (Korfantego), ale jednak z dala od tętna tego miasta. Arterie w aglomeracjach XXI wieku przyjęły na siebie wielką anonimową mobilność środków transportu, życie miast natomiast przeniosło się na place, w zaułki, do kultowych knajp i centralnych obiektów publicznych. Prace wielkich fotografików polskich spoglądają trochę w miejską pustkę (chociaż znajduje się w niej sporo osób – o czym dowiaduję się z relacji kuratorki wystawy Katarzyny Łaty – które chwalą i komplementują wystawę), 75-lecie ZPAF-u raczej nie ujawni większego potencjału drzemiącego w medium fotografii. To znaczy takiego potencjału, o którym myślą dziś spadkobiercy założycieli tej organizacji. O tym, że fotografia (obraz) zdobyły rzeczywistość i ją przekształciły jak żadne inne medium, nie trzeba nikogo przekonywać. Wystarczy przejrzeć obojętnie jaki feed na Instagramie albo okna serwisów sieciowych. Wystarczy przyjrzeć się roli fotografii w kształtowaniu fake newsów i teorii spiskowych, które wychodzą ze swoich ciasnych gett i zaczynają kształtować opinie publiczne. Siła obrazu jest niezaprzeczalna. Tylko czy o takiej sile myślimy, mając na uwadze jego potencjał? Czy „Afisz antywojenny” Wacława Nowaka jest dziś w stanie na kimś wywrzeć takie wrażenie jak frontowe real story wykonane za pomocą smartfona? Albo zmanipulowana fotografia, która ma na celu odwrócić losy wyborów prezydenckich w kraju X i z każdym dniem zwiększa swoje zasięgi? 

Portrety, sceny rodzajowe, kolaże, pejzaże, formy cielesne jako abstrakcje i abstrakcje – czemu wcale nie należy się dziwić – jako formy cielesne. Czerń i biel. Wysoki kontrast, czasem długie przejścia tonalne. Duży format. Wszystko – jak wspomniałem – zwrócone przodem do miasta. Do ulicy, jednej z głównych arterii Katowic. Do nas, w naszym kierunku, cokolwiek tam z nami się dzieje (w naszej „sterylnej rzeczywistości, w realu w „białych rękawiczkach”).

Wewnątrz, w BWA wykład, który zaczyna punktualnie i prowadzi Andrzej Zygmuntowicz. Na dłuższą, zapowiadaną dyskusję się nie zanosi, bo Zygmuntowicz musi zdążyć na ostatni pociąg do Warszawy. Wykład musi nami dziś wystarczyć. Można uznać go za wprowadzenie do wystawy i zarazem jej rozszerzenie. Zygmuntowicz przypomina kolejnych autorów, na ekranie rzutnika pojawiają się wybrane prace Rydet, Chojnackiej, Hartwig, Łyczywek, Beksińskiego, Baturo, Kucharskiego, Lewczyńskiegio, Nowaka, Rytki, Schlabsa i Łagockiego, zwraca uwagę na początki zinstytucjonalizowanej „fotografii” w Polsce w okresie międzywojnia (Fotoklub Polska z pierwszym jego prezesem Janem Bułkakiem, działał do 39 roku, jego naturalnym sukcesorem po wojnie stał się Związek Polskich Artystów Fotografików), kolejne nurt i fale, które mają opowiedzieć, odnieść się do tematu wojny i jej okrucieństw a później opisać rzeczywistość powojenną: fotografię humanistyczną („Szczególnie żywo fotografia humanistyczna rozwijała się we Francji. Nie była spójnym nurtem, lecz luźnym, wywodzącym się ze środowisk lewicowych ruchem zdruzgotanym tym, co stało się podczas I wojny światowej”, w Polsce reprezentowana była m.in. przez „obecną” na wystawie Krystynę Łyczywek), nurt będący analizą przemian w kraju, wreszcie fotografia subiektywna, która obejmuje okres od połowy lat pięćdziesiątych do końca lat siedemdziesiątych (Lewczynski, Rydet, Beksiński et consortes) ale jest to nurt na tyle pojemny i kreatywny, że obejmuje przecież prace i działania twórców współczesnych. 

Wykład trwał prawie 75 minut (jeśli dodać do niego kilka pierwszych głosów publiczności). 75 minut na 75 lecie ZPAF. Niedługo nie będziemy o nim pamiętać. Fotografia będzie nam „wykładać” życie (i siebie) we wszystkich jego barwach i przejawach, da capo senza fine. 

Radek Kobierski

Fot. Edward Hartwig / fragment fotografii


Powrót