STRATEGIE CODZIENNOŚCI
Fotografia to sztuka obserwacji. Sztuka znajdowania czegoś ważnego w zwykłych rzeczach. Ma niewiele wspólnego z tym, co widzimy, ale wszystko z tym, jak patrzymy. To Eliott Erwitt. Poważny punkt odniesienia dla Anny Lewańskiej i jej fotografii. Ilekroć wracam na wystawę „Skutki uboczne”, tylekroć przekonuję się, jak istotne jest to odniesienie i jak celny dobrany cytat. Ale oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie starał się drążyć, podważać bardzo solidnie brzmiących myśli i idei. Czy rzeczy zwykłe rzeczy, wydarzenia mają coś ważnego do zaoferowania? Co jest ową ważnością? Wszystko co zwykłe, czy tylko konkretny moment (na przykład ten uchwycony przez migawkę fotografa/fotografki)? Jeśli wszystko jest ważne, do czego jest nam potrzebna fotografia? Jeśli tylko moment, to skąd wiadomo, że ten a nie inny – innymi słowy, czy fotografia jako subiektywny wybór nie narzuca nam czasem rozwiązania? Nie interpretuje za nas?
Nie mam wątpliwości, że widzimy na różny sposób te same rzeczy. Czasem widzimy je, wcale ich nie widząc. Edward Stachura w jednym ze swoich najlepszych opowiadań, w „Jednym dniu” pisał o spojrzeniu skierowanym do wewnątrz. Do środka. Widząco-niewidzącym: „Ja mam takie dwa patrzenia... pochylałem się nad poręczą utkwiwszy spojrzenie w wodę, którą z początku widziałem a później już nie, bo jedno z tych moich patrzeń to jest takie "nicniewidzenie", zapominanie się oczami, zapadanie się w leje, które muszą być po drugiej stronie oczu”. Nie mam wątpliwości, że bez uwagi, skupienia tracimy niepowtarzalną szansę na uchwycenie tego, co jest ważne (lub może się stać ważne dzięki aktowi twórczemu; nadaje on wydarzeniu charakter jednostkowy i unikalny).
Fotografie zebrane na wystawie Anny Lewańskiej pochodzą z ostatnich dwudziestu lat, które autorka spędziła – generalnie – w podróży. Są tu zdjęcia z Indii, Australii i sąsiedniej Nowej Zelandii, Wielkiej Brytanii, Pakistanu. I jakby dla kontrastu – sporo kadrów z przestrzeni nam tu na Śląsku najbliższej, z Katowic czy Chorzowa. Ta rozpiętość jest o tyle potrzebna, że wskazuje na różne strategie – zarówno realizujące myśl Erwitta jak i od niej (może tylko pozornie) odległe.
Aparat fotograficzny Lewańskiej zatrzymuje to, co znajduje się w ruchu, a więc to na co nie ma wpływu „sposób patrzenia”. Uwaga (uważność) zdaje się w tych przypadkach na nic. Tylko soczewka z migawką jest w stanie to zrobić (i nadać tej chwili znaczenie). Aparat Lewańskiej rejestruje również to co trwałe i nieruchome (ale już zauważone poprzez wciągnięcie w rejestr niezwykłego); to pomniki przyrody, rzeźby, konstrukcje. Często jest tak, że ta „nadzwyczajność” wcale autorce nie wystarcza, więc „dostawia” jakiś element albo komponuje kadr w ten sposób, żeby wprowadzić nowy kontekst. W finezyjnie ukształtowane konary indyjskiego drzewa wpisuje ludzkie ręce. W zaplanowaną przez człowieka rzeźbę terenu (pole golfowe) włącza odległą sylwetkę golfisty. Interesują Lewańską również zakrzywienia, odbicia, pomnożenia, które tworzą się na powierzchniach płaskich, lustrzanych. Dzięki temu skutecznie może rozwijać katalog niezwykłości. Jest również na wystawie całkiem liczna grupa zdjęć, która łączy myśl Erwitta z koncepcją Bressonowską. W ten sposób (czasem) obserwacja i skupienie na przedmiocie, jego niepowtarzalnej konfiguracji odnajduje ten jedyny, decydujący moment, kiedy fotografia nie tylko rejestruje i mimetyzuje, ale stwarza również rzeczywistość wieloznaczną „ruchomą od znaczeń”. Czy tak właśnie należy rozumieć tytułowe „skutki uboczne”? Jako coś nieprzewidziane, ale oczekiwane? Jako wartość dodaną? Jako reperkusję całego ciągu wydarzeń, którego nie jesteśmy w stanie objąć, ponieważ czas ma charakter linearny i nie da się go zatrzymać (nawet po wciśnięciu migawki)?