Samsara, baraka, playground
Wenecja, Naivasha, Gujarat, Guangzhou, Londyn, Mombasa, Zachodni Brzeg, Moskwa. Wszędzie place szkolne wyglądają tak samo. Jeśli chodzi o ich strukturę i przeznaczenie. Najgłębszym podobieństwem (wspomina o tym James Mollison we wstępniaku wystawy ‘Playground’) jest wspólnota przeżyć. Gry i zabawy z piłką znane są wszędzie (chociaż nie wszędzie piłki są dostępne), kontakt fizyczny – jako narzędzie kognitywne ale i represyjne – to norma, każdy plac szkolny i boisko ma tę samą dynamikę (jest to dynamika chaosu). Domyślamy się i wiemy z własnych doświadczeń, że poza tą strefą rozciąga się system kontroli państwa nad jednostką, a jednocześnie nie ma mowy o ścisłości tego rozdzielenia, ponieważ również przerwy mają swój regulamin, uczniowie muszą przestrzegać ‘dress codu’. Z ogromną przyjemnością spoglądałem na te zdjęcia, które przedstawiały dzieci bez tych wszystkich uniformów i znaków przynależności (różnicy). Znalazłem zaledwie sześć. Nie łączy szkół przestawionych na tych zdjęciach wspólnota polityczna i związane z nią rozwiązania ustawodawcze, ani wspólnota kulturowa. Są rozrzucone po całym globie. I są wyjątkowe z dzisiejszej perspektywy, tj. perspektywy XXI wieku, w którym wszystkie szkoły powinny takie być. W pełni świeckie i autonomiczne, wolne od politycznej manipulacji, otwarte na wielokulturowość, dyscyplinujące ale bez przesady, w ramach uszanowania indywidualności. Murano w Wenecji, Shohei w Tokio, Inglewood High w LA, Gomalandet Skole w norweskim Kristiansund. Powtarzam te nazwy i brzmią one jak fragmenty jakiegoś magicznego rytuału. Jakbym wyliczał oazy na pustyni w drodze do obiecanej ziemi.
Mollison zamierzał skonfrontować własne doświadczenia, emocje, wspomnienia z placów zabaw z dzisiejszym ‘playground’; taki był plan pierwotny. Możemy chyba założyć, że efekt końcowy wystawy jest najbliższy ‘wewnętrznej dynamice pragnienia’, odzwierciedla po prostu momenty, kiedy obrazy wewnętrzne i zewnętrzne (niemal) nałożyły się na siebie, sentyment zaprzeczył temu, co go powołuje do życia i uprawomocnia – czasowi. Okazuje się bowiem, że wszędzie, niezależnie od czasu i miejsca, dzieciaki zachowują się tak samo (o ile stworzy się im taką szansę). Nasze własne doświadczenia nie są niczym wyjątkowym, albo paradoksalnie – są wyjątkowe właśnie ze względu na powtarzalność. „Playground” nadawałby się na kolejną realizację filmową Rona Fricke, jest wizualnie dopieszczony i stylistycznie bardzo bliski twórcy „Samsary” i „Baraki”. To szerokie, perspektywiczne ujęcia o maksymalnej głębi ostrości, czyste i wzorcowo doświetlone, ale co najważniejsze – Mollison z jednakową wrażliwością traktuje wszystkie plany; niby drugi, trzeci plan pełni funkcję czysto informacyjną, lokalizuje określoną społeczność, a mimo to jest ewidentnie wartością dodaną – bezmiary pustyni z majaczącymi w oddali osiedlami, ośnieżone górskie szczyty, masywy górskie, pejzaż metropolii i slumsów są tak samo ważne jak bohaterzy tego reportażu.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną okoliczność (ta akurat stanowi diametralną różnicę między Mollisonem a Ronem Fricke). Fotograf zajmuje zawsze tę samą pozycję (i chyba nawet stosuje tę samą ogniskową). Nie ma tu zbliżeń, zakrzywionych kątów, łatwego bokehu. Mollison nie schodzi do swoich bohaterów, niemal zawsze zajmuje miejsce powyżej obiektu, nie czuje się już bywalcem playgroundu, jest obecny i nieobecny zarazem, podgląda ale jednocześnie wycofuje, patrzy z góry na widowisko, ale w tym samym momencie (sentyment) zdaje się być „niżej” – bohaterzy jego zdjęć mają coś, czego on już nie posiada. Chyba, żeby realność i wspomnienie, coś co jest i co jest zaledwie obrazem tego bycia – mierzyć tą samą miarą.
Radosław Kobierski
Październik 2017
Slider: zdjęcie z konkursu "Playground Katowice" - "Una corda", autor: B.Szewczyk-Szelka