Czym dla Ciebie brzmi to miasto?
To był jeden z najlepszych tegorocznych koncertów. I chyba nikt tego się nie spodziewał, bo przecież w Kato nieustannie się koncertuje, a hasło Miasto Muzyki stało się tak wszechobecne, że być może straciło moc przyciągania. Moja żona powiedziała, że nie miała pojęcia o wydarzeniu, a należy ona do osób, które o kulturze w regionie wiedzą niemal wszystko. Prawda, było na Onecie, Silesion też promował, ale nie wszyscy jeszcze wiedzą o Silesionie.
Pewnie nazwiska miały mówić same za siebie: Durczok, Janosz, Badach, Moś, może więc akcja promocyjna zdawała się zbędna? A ci co przyszli też nie do końca od początku byli entuzjastyczni, bo najpierw okazało się, że Durczok chory (emisję „Brutalnej prawdy“ też w Polsacie przenieśli z powodów nadzwyczajnie osobistych), potem wyszła na jaw zmiana formuły – otóż technicy snop światła skierowali na kanapę, i zaczęło się od wywiadu. Groziło zdominowanie imprezy przez słowo mówione, a nie śpiewane. Skąd wiem o braku przekonania? Po prostu wsłuchiwałem się w reakcje publiczności. A ta była dość wstrzemięźliwa jeszcze podczas występu Riffertone’a z Hoodoo Band. Nie żeby bielski team, a tym bardziej Hoodoo Band zagrali źle (co najwyżej można narzekać, że wokalowi lidera Riffertone’a trochę mocy nie starczało), ale jakby brakowało wiary w to, że ten listopadowy i nienagłośniony specjalnie wieczór może odnieść sukces.
Wszystko się zmieniło, kiedy na scenę wstąpiła Kasia Moś i zaprezentowała bardzo nieoczywisty materiał. Wcale nie mam na myśli utworów z debiutanckiej płyty Inspination (w każdym razie nie tylko o nie chodzi) ani nawet covera Jana Kyksa Skrzeka O mój Śląsku (to zresztą była nieodłączna część programu i formuły; każdy z wykonawców odmładzał jakiś stary przebój: Riffertone zagrał Wehikuł czasu, Kuba Badach Ostatnie wiatry, Alicja Janosz utwór Jerzego Heralda), ale chodziło przede wszystkim o rozwiązania wokalne i aranżacyjne, właśnie o ich nieoczywistość, powiedziałbym nawet, że ryzykowność. W istocie realizacje wokalne Moś bliższe były muzyce eksperymentalnej niż „gatunkowej“. Miałem wrażenie, jakby na scenie dialogizowały ze sobą Kate Bush i Laurie Anderson. W sumie to nie wiem, dlaczego czułem się zaskoczony. Nie tylko domniemaniem, że po córce Marka Mosia i solistce spektaklu oraz musicalu Pawła Mykietyna powinienem spodziewać się czegoś innego, ale właśnie reakcją publiczności – dla której ta zniuansowana wokalistyka była warta najwyższej uwagi i żywiołowej reakcji. Człowiek ciągle ma jakieś uprzedzenia i na przykład myśli sobie, że na koncerty uczestników Idola, eliminacji Eurowizji czy Must be the Music musi przychodzić niewyrobiona publiczność. Nieocenione są takie pomyłki.
Dalej było tak samo dobrze. Rhytm’n’bluesowo - funkowy występ Alicji Janosz z powracającym na scenę Hoodoo Bandem. Jeden utwór z płyty Vintage, drugi z najnowszego krążka Retronowa zaśpiewane z dużą gracją i energią, plus ballada Friend i nieoczekiwany duet z Badachem przy wspomnianym już Znikło miasto Jerzego Heralda. Zaś sam lider Poluzjantów finiszował znakomitymi aranżacjami Raya Charlesa, Wilsona Picketta i Stevie Wondera (Superstitions na bis), ale były również utwory Tadeusza Kijonki i Katarzyny Gartner.
Tak sobie myślę, że stylistycznie (gatunkowo?) bliżej temu koncertowi było do Szlaku Śląskiego Bluesa niż do jakiegoś autonomicznego wydarzenia muzycznego w ramach Miasta Muzyki. Nie tylko dlatego, że wszyscy wykonawcy wywodzą się ze Śląska i najlepszego wydziału na AM w Katowicach, ale właśnie z powodu nieustannie obecnego bluesa. Nie tylko w aranżacjach, ale i w odpowiedziach na pytanie „Czym dla ciebie brzmi to miasto“?
Radosław Kobierski
Grudzień 2016