Wyspa Zimbardo
Któż z nas nie słyszał o Stanford Prison Experiment, więziennej próbie człowieczeństwa, jakiej poddano dwudziestu kilku studentów Stanforda? Kontrolowanej – należałoby dodać – przez psychologów, przynajmniej do momentu, kiedy zaczęła wymykać się spod kontroli i żyć własnym życiem? To właśnie ten eksperyment, a właściwie jego skutki, stały u początku wieloletnich badań naukowych Philipa Zimbardo zakończonych wydaniem przełomowej (nie tylko w sensie psychologicznym) książki „Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?”.
Otóż właśnie ten Zimbardo, wieczny eksperymentator i showman, dzisiaj emerytowany już profesor Stanforda, przyjechał po raz wtóry do Katowic, wygłosił wykład i ogłosił powstanie pierwszego na świecie „Zimbardo Youth Centrum”. Zaiste, ze swoją sycylijską twarzą i laską w ręce przypominał Louisa Cyphre – bohatera kultowego filmu Alana Parkera, „Harry Angel”. W wykładzie „Paradoks i perspektywy czasu” zaczął – a jakże – od reinterpretacji biblijnego mitu o kuszeniu Adama i Ewy. Powiedzmy – rzucił trochę światła na ten zakurzony już „niematerialny artefakt”. Nie na darmo August Strindberg w swoim „Infernie” (sic!) pisał, że łaciński zwrot lucis ferre w istocie oznacza ‘niosący światło’.
Światło to dobry punkt wyjścia. Oświecające zielone światło – niczym zielony promień. W przestrzeni antropologicznej te dwa zjawiska, naturalne i kulturowe, światło i wiedza, zawsze stały i stoją obok siebie. Oświatę kiedyś nosiło się w kaganku. Metafora religijnej żarliwości też była odmierzana oliwą. W XXI wieku psychologia mówi nam wyraźnie, że wyzwolenie nie przychodzi z zewnątrz, ale drogą samoświadomości. Perspektywa czasu jest również doświadczeniem wewnętrznym. Można ją zmienić, ale najpierw trzeba uświadomić sobie, jak niebagatelny ma wpływ na nasze życie.
Światło autorytetu naukowego najwyraźniej też jest nam potrzebne: w formie mocnego patronatu nad inicjatywami, które przecież powinny powstawać i być realizowane naturalnie jak orliki, ale niekoniecznie pod wezwaniem. Może więc drugą wizytę profesora Zimbardo w Katowicach i ideę założenia „Zimbardo Youth Centrum” potraktować właśnie jako motywację do podejmowania odważnych, ale i naturalnych – siłą rzeczy – inicjatyw?
Philip Zimbardo wspominał o tym dwukrotnie: podczas konferencji prasowej dla samorządowców i dziennikarzy na katowickim Nikiszowcu oraz na spotkaniu z młodzieżą. Jest impuls, zielone światło, pierwsze donacje, gotowość do logistycznego wsparcia pomysłu. Resztę musi wykonać młodzież. Nadać temu sensowny kształt. Cel jest wyrazisty: stworzyć miejsce spotkania tym, którzy się mijają. Dać młodym ludziom przestrzeń dla wszechstronnego rozwoju „po godzinach”, a przy okazji, być może, zarazić tym inne samorządy w Polsce. Jeśli się sprawdzi. Jeśli nie zostanie tylko na papierze, nie rozpadnie po chwilowych uniesieniach. Jeśli wciągnie nie tylko elitarną młodzież, ale i „dzieci ulicy”. „Joy in life”, mówił Zinbardo, taka zasada przyświeca stworzonej już instytucji tego typu na Sycylii. Miejmy nadzieję, że nie ma powodu, by nie wierzyć, że uda się również na „Nikiszu”.
Sam pomysł utworzenia „Zimbardo Youth Centrum” ma zaledwie 5 miesięcy. To znacznie mniej niż ludzka ciąża. Bez porównania mniej niż to, co może zafundować polska biurokracja. To lepsze nawet, dodam, niż słynne Reymontowe: „Ja nie mam nic, ty nie masz nic, w sam raz mamy tyle, aby założyć fabrykę.”
Radosław Kobierski