Art Naif czyli apokalipsa niespełniona
“Nic nie kłamią, dzieci, kiedy malują czerwone słońce i różowe chmury na kobaltowym tle. Może są jedynymi, którzy coś jeszcze widzą”. Przypomniałem sobie fragment mojego przekładu wiersza włoskiego poety Massimo Gezzi’ego. Idealnie dopasował mi się do wernisażu Art Naif. Z Gezzim na ustach i albumem Rothki, który kupiłem w Szybie Wilson, zaraz przy wejściu do hali, zwiedziłem wystawę naiwnych - to dziwne miasto niepodobne do innych. Piękną utopię, która nie podzieliła losu Atlantydy. Wręcz odwrotnie – wynurzyła się niczym nowa wyspa wulkaniczna na Pacyfiku i obrosła fantastyczną roślinnością.
Gezzi był stanowczo bardziej na miejscu, albumem Rothki Taschena jakbym drwił z tych wszystkich świątków, iluzji raju na ziemi, dawno pogrzebanych mitów - tej autentycznie szczerej, malarskiej wypowiedzi, która nie obawia się regresu. Rothko pod moją pachą wyeksponowany „mówił” mnie więcej tyle, że jestem z innej bajki, przeszedłem przez ogień awangardy, wszystkie jej ciemne zaułki, ale stać mnie jeszcze na zrozumienie dla sentymentu, dla tej figuratywnej naiwności, stać mnie na zdziwienie, skoro tutaj jestem.
Nic nie kłamią, kiedy malują czerwone słońce. Może są jedynymi, którzy coś jeszcze widzą.
Łukasz Kałębasiak anonsując VII Art Naif Festiwal, zatytułował swój tekst: “Malarze radości w Szybie Wilson”. I ja się z tym zgadzam w pełni. To znaczy nie śmiem powiedzieć, że naiwni malują na radosnym haju. Znam (bądź znałem) kilku twórców ludowych, których spowijał mrok tak gęsty, że trzeba było włączać długie światła, kiedy się do niech zbliżało i żeby ich w ogóle zauważyć, których jedyną formą obrony był cynizm i alkohol. Aż do całkowitego wyniszczenia. Jak pisał Sloterdijk – “wiedza nie wyzwala, nie służy powszechnej emancypacji. Rozum zindywidualizowany jest ostatecznie cyniczny”. Ale ten mrok (ani cynizm) nigdy nie przedostawał się do ich prac. To jest dopiero fenomen! Wydaje się, że w sztuce naiwnej nie ma miejsca na zwątpienie, nihilizm, manicheizm, itd. Wydaje się, że jest organicznie na to wszystko odporna. Otrzymujemy efekt końcowy – radosną ewangelię, świecką i religijną, permanentnie afirmowaną (nawet jeśli przez zadymione szkło melancholii) rzeczywistość, czasem opowiedzianą w sposób matematyczny, czasem chaotyczną, niekiedy minimalistyczną, najczęściej jednak bujną i rozrzutną. I jeśli koniecznie trzeba tu w coś zwątpić – to raczej w owo niepokojące rozpoznanie Jerzego Nowosielskiego, że świat został strącony do piekieł, a artysta tym, który z tego piekła stara się jak najwięcej ocalić. Powtarzam – takie mam odczucia, widząc efekt końcowy. Zdaje sobie sprawę, że w rzeczywistości wygląda to mnie różowo na kobaltowym tle.
Po raz pierwszy również, a jestem już na wystawie naiwnych czwarty raz, zauważyłem nie tylko pojedyncze prace, ale i pewne tendencje. Znów najciekawszy okazał się Izrael. Myślę tu o pracach Jacquesa Vainunska z jego „ludowym” przepracowaniem Chagalla, secesyjnego Eldada Tarki, Novaha Porata i Yael Segev. Po drugie – tym razem zaskoczyli Polacy – nie tylko pracami na zadany bałkański temat (Kaczmarski, Balsamska), ale również reinterpretacją „polskiego ludowego paradygmatu” – jak się okazuje, można polską ludowość uczynić bardziej różnorodną i uniwersalną – czego na przykład nie widać ani wśród artystów litewskich ani bałkańskich – gości honorowych tegorocznej edycji festiwalu. Ci pierwsi odmalowują „na ciemno”, złamanymi barwami litewską wieś, ci drudzy, w przeważającej większości tworzą obrazy wedle jednego przepisu, jak hologramy. Piszę „w większości”, żeby jednak oddać sprawiedliwość „Bałkanom klasycyzującym”(obrazy z Galerii Sztuki Narodowej w Hlebine), na wskroś już awangardowej twórczości słoweńskiego rzeźbiarza Rudi Stopara czy twórcom serbskim: Radošowi Paunovićowi czy Nataňe Knjazovic.
Radosław Kobierski
Art Naif Festival
Art Naif Festival
Art Naif Festival