Faust i Drag Queen
Było gorąco, kiedy przybyłem klimatyzowanym autobusem marki Polski Bus do Kato. Człowiek z tobołami. Człowiek tobół. Prosto z Pragi do teatru. Czyli do miejsca, do którego przychodzą inni ludzie z bagażami. Teatr jako przechowalnia bagażu – to mi zanadto trąci Kantorem, ale cóż zrobić.
Było gorąco nie tylko za sprawą pogody, pociłem się również na widok Georga Heywortha i jego dwóch hermetycznych kostiumów typu body, w których przez bitą godzinę – jak przystało na faceta z wysokim współczynnikiem ADHD - uprawiał na scenie sport ekstremalny. Nie wspominając już o tanatycznych ogniach Marcina Hericha – czyli jego sztandarowo dantejskim spektaklu „Faust”.
Dokładnie w tym miejscu – w kinoteatrze Rialto – niemal o tej samej porze rok temu Iva Bittova rozpoczynała XIX Festiwal Sztuk Perfomatywnych A PART. Cały rok za pasem, życia znów ubyło, chociaż człowiek dalej, dzięki bogom, na chodzie. Festiwal ma swój jubileusz i nie zawaha się użyć dwudziestu spektakli na swoje dwudziestolecie, co mnie – prywatnie mówiąc – bardzo cieszy, bo dobrze wspominam ubiegłoroczne rozdanie. Ja też mam my own aniversary day, bo w ubiegłym czerwcu zaczynałem pisać dla IKKMO.
Bittova jakoś nie pasowała mi do mojego wyobrażenia o festiwalu teatralnym – bo też od razu postawiłem znak równości między wydarzeniem teatralnym a sztuką perfomatywną. Ignorancja nie boli, ot co. Dzisiaj wcale nie zamierzam roztrząsać zawiłej genologii, może poza konstatacją – również boleśnie trywialną – że źródła teatru bynajmniej nie biją w/na instytucjonalnych deskach. W każdym razie kabaret – bo tak chyba wypada nazwać to, co na scenie wyprawia brytyjski tandem Bourgeois&Maurice – tego krwioobiegu znajduje się znacznie bliżej.
Doprawdy duet z londyńskiego SOHO to mieszanka wybuchowa. Koktajl Mołotowa skrzyżowany z C4, pląsawica Huntingtona z okresem maniakalnym w dwubiegunówce. Wystarczy tylko na nich spojrzeć. Liv Morris – ni to postać z amerykańskiej kreskówki Tima Burtona, ni demoniczna frau z podalpejskiej wioski (którą do wielokrotnego orgazmu doprowadza słowo „tax”) i Heyworth – zda się – jej własny produkt, jej własne imaginarium, wykastrowany osobnik XXI wieku, pierrot i drag queen w jednym. Można powiedzieć – znak czasów. Granice (również granice pefomance’u) są po to, żeby je przekraczać. Popkultura robi to od dawna. Popkultura może wszystko. Skoro nie musi niczego cenzurować, może stać się również własną parodią. „Sugartits”, program Bourgeois&Maurice z 2012 roku to właśnie taka „czuła drwina”, może nie zawsze tak wyrafinowana, jakbyśmy chcieli - ze wszystkiego co dzisiaj w popkulturze, ale i w polityce, ekologii, religijności, seksie, komunikacji przybiera skrajną postać. Również drwina z samej idei kabaretu. Ba, może właśnie ten zdystansowany, autoironiczny stosunek do własnego, na poły zgranego, na poły zaimprowizowanego spektaklu jest tym, co wyróżnia Bourgeois&Maurice spośród polskiej produkcji kabareciarskiej (za wyjątkiem wczesnego i środkowego Mumio). Proszę do tego dopisać niezłą muzykę, mocne i wyraziste głosy Heywortha i Morris. Oto przepis na udany „spektakl” otwarcia festiwalu.
„Fausta” w ubiegłym roku na Bankowej nie zdążyłem zobaczyć. Nie pamiętam już dlaczego. W tym roku teatr A PART zagrał na Szkolnej dla kilkudziesięciu osób i księżyca pod koniec pierwszej kwadry, więc mogłem powetować sobie straty. I tu w zasadzie mam dylemat. Bo też po „Ziemi Gomo” wydaje się czymś wtórnym. Oczywiście – zawsze można powiedzieć, że Marcin Herich, spiritus movens teatralnych przedsięwzięć teatru A PART, wykorzystuje swoje własne i sprawdzone środki wyrazu (albo też wykorzystuje formę wariacji, żeby opowiedzieć nią dzieje miłości, niewinności i prywatności, w które bezpardonowo wkracza historia, polityka lub siła metafizyczna i zamienia w ziemię spaloną). Symetria – oto zasada, która organizuje nie tylko pojedyncze przedstawienie Hericha, ale najwyraźniej działa również między spektaklami. Przynajmniej między „Ziemią Gomo” a „Faustem” ta zależność narzuca się z całą stanowczością. Nie wiem czy „Przejrzystość pustki” wykroczy poza ten paradygmat. Mam nadzieję, że tak. Wiele wskazuje na to, że tak. Martwi mnie również to, że na poziomie obrazu nie dochodzi również do przewartościowań, nie zyskują one komentarza. A może ja ich najwyraźniej w świecie nie dostrzegam? „Faust” w warstwie wizualnej oscyluje wokół tego, co znamy z ikonografii. Oczywiście – ikonografia bazuje na kanonie – chodzi mi nie tylko o aspekt figuratywny, ale i kolor. Spektakl Marcina Hericha respektuje te ustalenia. Wszyscy mniej więcej wiemy, co oznacza biel, czerń i czerwień. Woda, ziemia, ogień. Wiemy również, że istotą dramatu jako takiego jest to, że między tymi barwami, żywiołami i ich znaczeniami zachodzi związek, dochodzi do permanentnej wymiany, transferu. Może Marcin Herich chce być po prostu ikoniczny? Może patos, hiperbola nie są tu wykorzystywane dla wywołania łatwych emocji (dla zmanipulowania odbiorcy), ale są jedynym, niezmiennym językiem represji – czy to historycznej czy religijnej? Stąd chyba nielinearność samej opowieści o Fauście – historia nie jest bowiem uporządkowanym schematem, wedle którego wydarzenia wkraczają w nasze życie, to uporządkowanie nadajemy historii post factum, kiedy już spali wszystko wokół nas na popiół.
Radosław Kobierski
Na zdjęciu: Bourgeois&Maurice, A PART 2014
Na zdjęciu: Bourgeois&Maurice, A PART 2014
Na zdjęciu: Faust, A PART 2014