POEZJA POD NAPIĘCIEM
W pierwszym dniu września, tuż po wakacyjnej przerwie Śląska Scena zainicjowała trzecią literacką jesień w Katowicach. W Black Woolf Cafe zebrało się dwadzieścia pięć osób (razem
z gośćmi i prowadzącymi) i było naprawdę ciasno. Efekt imponujący zważywszy na lato nadrabiające dwa prawie zmarnowane miesiące i demotywacje wynikające z różnych rozleniwień i pomieszanych rytmów dobowych.
Jesień to będzie dość niezwykła, chciałbym zaznaczyć. Przynajmniej z dwóch powodów.
Po pierwsze w całości poświęcimy ją polskiej poezji, polskim poetom i poetkom. Po drugie dość już wyraźnie i ostentacyjnie przekroczymy granice Górnego Śląska, żeby przyjrzeć się literaturze, która powstaje w sąsiednim regionie (Magdalena Bielska i Ilona Witkowska). SSL zaplanowała również spotkanie benefisowe z Piotrem Zaczkowskim, w październiku (ze względu na charakter
i zakładaną frekwencję i wzorem benefisu Marty Fox zapewne odbędzie się w siedzibie Miasta Ogrodów).
Tymczasem dwa nazwiska, dwóch autorów – uhonorowanych bardzo znaczącymi nagrodami, choć mimo to nierówno obecnych w literackim świecie i rozpoznaniach krytycznych. Jan Baron otrzymał Nagrodę im. Kościelskich za rok 2021 (z powodu pandemii ogłoszono również laury za rok 2020 dla Małgorzaty Rejmer). Łukasz Jarosz otrzymał przyznawaną w 2013 roku po raz pierwszy Nagrodę im. Wisławy Szymborskiej za tomik „Pełna krew” (ex equo z Krystyną Dąbrowską). Nierówność ma charakter ilościowy – jeśli porównać kapitał poetycki obu naszych gości.
Ale również jakościowy. Ten jest wynikiem sumy różnych zjawisk: strategii obecności w świecie literackim, temperamentów, zasięgu promocji i fejmu wydawnictw (z jednej strony np. oficyna Convivo, z drugiej tacy potentaci jak WL czy Znak, Biuro Literackie czy WBCiAK), wreszcie immanentnej dla rynku wydawniczego w Polsce predylekcji do utowarowiania literatury
a w związku z tym nierównego podziału uwagi i profitów.
Ale krytyka literacka i czytelnicy na szczęście posiadają własne narzędzia awansowania dzieła literackiego. Widać to nie tylko po ideach decentralizacyjnych, jakie wcieliły w życie portale książkowe oraz influencerzy w social mediach, ale i po frekwencjach na spotkaniach wokół poezji. Dziś – wydawało by się, pukającej o dno niszy nisz, do której została przez rynek zepchnięta.
Poezja Łukasza Jarosza i Jana Barona wyrasta z tego samego pnia. I w gruncie rzeczy korzysta
z podobnych, bliskich sobie rozwiązań narracyjnych. Oraz – co niemniej ważne – w podobny sposób projektuje swojego czytelnika. Co mam na myśli?
Obaj poeci – w różnym stopniu – przepracowują tradycje romantyczne i nowoczesne (w tym poezję amerykańską), dzięki temu wytwarzają swoje własne, autorskie formy. Wybrzmiewa w nich zarówno realizm (tak, wiem to raczej kategoria zarezerwowana dla epiki), impresjonizm jak
i minimalizm. To poezja wielkiej uwagi a nawet czułości, z jaką traktują opisywaną rzeczywistość
i jej mieszkańców. Pochwała pospolitości, nieznaczności (w takim znaczeniu, jakie nadawała temu pojęciu Agnieszka Dauksza w swoim eseju „Ludzie nieznaczni”). Zaprojektowany czytelnik odnajdzie się w niej łatwo i szybko, nie bez satysfakcji płynącej z doświadczenia przestrzeni –
w której jest miejsce zarówno na wyobraźnię, własne oceny, jak i dla własnej biografii.
Tak, biografii. Maciej Miłkowski w świetnym szkicu o prozie Lucci Berlin pisał: Żaden pisarz nie może przecież serio oczekiwać, że jakikolwiek czytelnik zainteresuje się jego życiem. Pisarz może jedynie liczyć na to, że czytelnik zainteresuje się swoim własnym życiem i zechce je za pośrednictwem dzieł pisarza badać.
Oczywiście, odmiennie w tych lirykach rozkładają się akcenty biograficzne, historyczne, egzystencjalne, polityczne, innych przestrzeniach ujawniają się autorskie obsesje. U Jana Barona bardzo wyraźne są dwa elementy, które wytwarzają własną grawitację: to figura ojca, trochę przypominająca Schulzowskiego herezjarchę, ironicznie pozbawiana siły i wpływu, oraz to co wytwarza się literacko i emocjonalnie na osi ojciec–syn (w krytyce istnieje pojęcie agonu; jest to najkrócej mówiąc spór między podmiotami prezentującymi odmienne racje, także uczniem
i mistrzem oraz praca nad przekroczeniem granic wpływu; w poezji Barona agon ma raczej charakter pokoleniowy niż aksjologiczny lub literacki). Drugim elementem kluczowym są motywy korporacyjne, panoptykalne (Foucoult, Kafka), opowiadające o hierarchiach, zarządzaniu kapitałem ludzkim, kontroli, zderzaniu tego co indywidualne i intymne ze zbiorowym. Przy czym Baron swoje dystopie opisuje subtelnie, bez manifestowania świętego gniewu i oporu. Mamy niemal pewność, że to opis z wnętrza dystopii (rozciągniętej zresztą poza granice kapitalizmów wszelkiej maści), niczym międzynarodowy kod wizualny informujący o doświadczaniu przemocy.
Cechą dystynktywną (obsesja) poezji Jarosza jest również spór – ale ma on już charakter stricte metafizyczny, który ukrywa się pod pozorem, iluzją tego co moglibyśmy nazwać liryką diarystyczną, „życiopisaniem”. Jest to spór przede wszystkim z czasem – z tym, co czas z nami robi/zrobił (entropia), spór z organiczną dla człowieka niepamięcią (organiczną, ponieważ chroniącą go przed cierpieniem), z Bogiem (lub raczej naszym wyobrażeniem Boga) – i tu bohater poezji Jarosza wciela się w sposób dla mnie oczywisty w bohatera romantycznego, przy czym jest to romantyzm po liftingu, apolityczny, wyłącznie egzystencjalny – świata nie da się już naprawić i nie ma sensu nawet o to walczyć, można jednak wstawić się za tymi, którzy zostali opuszczeni. Okazać im uwagę i troskę, zająć puste miejsce po bycie (Bóg umarł, por. „Ławka jak miejsce po Bogu – jeszcze ciepłe”).
Od lewej: Radosław Kobierski, Jan Baron, Łukasz Jarosz, Weronika Górska
fot. A. Ławrywianiec















