RADOŚĆ TO FORMA OPORU
Ogrody Dźwięków/ Gardens of Sounds to jeden ze sztandarowych projektów IKKMO na stałe wpisany w roczny harmonogram instytucji. Organizowanego od 2013 roku festiwalu nie wymazała z grafiku nawet pandemia. Impreza przeniosła się na chwilę ze świata analogowego do onlajnu, ale ta alternatywa wcale w czasie covidu nie była oczywista. Wiele wydarzeń po prostu zostało odwołanych lub przepadło definitywnie.
Większość z państwa zapewne kojarzy frekwencyjne i przestrzenne spotkania z folkiem, world music, etno pod osłoną czerwcowego nieba w Strefie Kultury. Ale Garden of Sounds zaczynał kameralnie, w podcieniach IKKMO i lubił w podcienia wracać. Jest tu zacisznie, kompaktowo, no i stanowią podcienia naturalną ochronę przed burzliwymi wersjami lata.
W ubiegłym roku program był mocno zróżnicowany, Ogrody powędrowały ku odległym wyspom (Haiti, Cypr), otworzyły się na Bałkany i Ukrainę – tę ostatnią z oczywistych i znanych nam wszystkim powodów. Program był tradycyjnie dwudniowy i już mniej tradycyjnie prezentowany w dwóch lokalizacjach – niedzielny, finałowy koncert odbył się w ogrodzie Drzwi Zwanych Koniem.
Bieżący festiwal zmieścił się w jednym dniu (choć również na finał przeniósł się piętro niżej do music hubu) i za cel eksploracji obrał sobie Azję. Organizatorzy podkreślili, że oczywiście nie chodzi kompleksowo o Azję, ledwo tylko zahaczają o kontynent, ledwie Azji dotykają. Azja to cały wszechświat. O czym swego czasu mogli się przekonać Phlip Glass, Thomas Merton, Jordi Savall czy Wacław Zimpel. Jak i artyści, myśliciele, pisarze wyeksportowani z Azji na Zachód.
Na początku, w pełnym świetle dnia, choć w półcieniu, wystartowało Via Trio, instrumentalny, ale również wokalny team z koreańskiego Daegu – tak samo jako Katowice należącego do Miast Muzyki UNESCO – łącząc w jednym koncercie tradycyjne kimono, muzyczną narrację pansori, najbardziej charakterystyczny instrumentalny dźwięk Azji – haegeum i koreańską wersję popu K-Pop – z europejską muzyką klasyczną, europejskimi standardami i instrumentarium. Via Trio w wydaniu outdoorowym (występują w parkach, na ulicach, od Soho przez festiwale w Glastonbury po zaułki Kopenhagi – festiwal kimchi) jest rzeczywiście tercetem (skrzypce, wiolonczela, haegeum), czasem sobie pozwala na rozszerzenie nominalnej reprezentacji do kwartetu, włączając instrumenty klawiszowe. W Katowicach sekcję strunową wsparł jednak gitarzysta (akompaniament) i ta wersja wydała mi się optymalna.
Można bez cienia wątpliwości powiedzieć, że dźwięk heageum i pansori robią różnicę, to znaczy bez tego rdzennego wsparcia aranżacje nie wskazywałaby na Azję, nie bezpośrednio – tak dobrze zespół przyswoił sobie muzykę europejską (ale to przecież na melomanów nie nowość, wszak azjatyckie interpretacje klasyki, w tym chopinowskiej należą do spektakularnych i dziś całkiem oczywistych).
Po niedługiej przerwie scenę zajął Francis Tuan, również kwartet, tym razem jednak bez widocznych i słyszalnych związków z Azją (poza dan nguyet, którą frontman na chwilę zastąpił gitarę, historią Fryderyka Nguyëna, która zaczyna się w Wietnamie i zarazem szybko się przenosi do Polski). Tuan to również rodzimy skład, bardzo energiczny i świadomy tego, co chce zrobić w muzyce. Należy zespół, w moim odczuciu, do nowej awangardy muzycznej w Polsce, nie tylko dlatego, że z całkowitą swobodą łączy gatunki i style muzyczne, ale przede wszystkim dlatego, że nie robi muzyki byle jakiej – co niestety od końca lat 90-tych z niewielkimi wyjątkami charakteryzuje scenę muzyki pop. Jeśli muzyka pop ma mieć takie brzmienie – mawiał Piotr Metz – to ja jestem spokojny o jej przyszłość. Jeśli muzyka pop – dodam od siebie – będzie miała takich tekściarzy jak Nguyen, na dodatek tekściarzy zaangażowanych – też jestem o przyszłość spokojny.
Koncert w podcieniach w pewnym momencie całkiem mnie pochłonął. To był taki rodzaj grania, który nie zostawiał ani chwili na roztargnienie czy znużenie. Minimalna ilość powtórzeń, nieustanna zmiana i oscylacja między brzmieniami gitar i całego zespołu, świetna zabawa stylami, zmiany rytmów, nawet wokal Nguyena nie był taki sam za każdym razem. Można powiedzieć, że Tuan to podręcznikowy przykład całej idei Garden of Sounds: nieoczywistość, międzygatunkowy flow, radość z grania (Nguyen czasem wspomina, że radość to najlepsza forma oporu).
Finał tego jednodniowego święta rozegrał się w music hubie i należał do Przemysława Strączka i Chiao-Hua Chang, muzyków, którzy zagrali ze sobą drugi raz od festiwalu Czech Music Crossroads. Łączy ich jazz i improwizacja i odległe tradycje brzmieniowe, które próbują ze sobą połączyć. Trzeci koncert i trzeci całkiem inaczej zagospodarowany ogród muzyczny. Łkający matoquin Chiao-Hua Chang i efekt stłumionej gitary (bardzo krótki dźwięk), płynna wymiana ról (akompaniament i linia melodyczna). To, że gitara potrafi jedno i drugie i brzmi jazzowo – wiedziałem. Ale że matoquin ma podobne możliwości, a nawet potrafi brzmieć bardzo awangardowo – dotarło do mnie dopiero podczas koncertu. To był chyba najbardziej „narracyjny”, medytacyjny i liryczny występ tego dnia.
Radek Kobierski
Felieton opublikowany w Miesięczniku Społeczno-Kulturalnym ŚLĄSK - wydanie 8/2023
Zdjęcie: Via Trio / fot. Michał Jędrzejowski