International Garden
International Garden – ten tydzień kultur był właściwie tygodniem sześciodniowym (ostatni dzień pewnie rozpuścił się już w deszczu i spłynął do Rawy). Mój ogród wyglądał jak wypłukany z kolorów. Ten międzynarodowy – wprost przeciwnie – kwitnie bez przeszkód, jakby drwił z pogody. Wędruję przemoknięty między Bankową (Wyższa Szkoła Zarządzania Ochroną Pracy), Galerią Miasta Ogrodów na św. Stanisława a restauracją Za Kulisami, niczym widmo albo animacja z wideoklipu „Cichosza”. Ach, jest jeszcze Archibar na Dyrekcyjnej. Spodziewam się czegoś więcej, zdecydowanie więcej niż slajdów z nierozłączną parą Putin/Miedwiediew, mafią i wódką rosyjską, nauki „dzień dobry” i „do widzenia” po hiszpańsku, wykładu o stereotypach myślenia o Chińczykach, który kończy się powszechną konsumpcją sajgonek (sic!), oraz wydarzeń, które się nie wydarzają. Debat się spodziewałem? Przesada. Tak przesadna przesada, jak rosyjska hipermiłość w „Euforii” Wyrypajewa czy chiński mur z zamurowaną 30-tysięczną liczbą istnień. Ale też nie oczywistości oczekiwałem, skoro ideą miało być szerzenie świadomości kulturowych. Mnie się nic nie poszerzyło, studenci polscy też nie w ciemię bici. Właściwie poczułem się lekko zdegradowany. Czy tak nas rzeczywiście widzą młodzi ludzie z Gruzji, Rosji, Chile, z Państwa Środka? Wszakże jednak idea International Garden dotyczyła także integracji międzykulturowej, a do tego pogłębionych analiz wcale nie trzeba, pomyślałem w końcu. I to się chyba – muszę przyznać – udało, jeśli wziąć pod uwagę poziom zainteresowania, natężenia interakcji podczas spotkań, warsztatów językowych, nie wspominając o degustacjach narodowych potraw. Może pomieszało nam języki i kultury, ale już dawno znaleźliśmy sposób, żeby nadrobić utracony czas. Nic nie integruje bardziej niż muzyka, niż wspólny głód.
Radosław Kobierski