Każdy obraz jest osobnym światem
Akwarela jest najlżejszą z technik malarskich (przynajmniej w przestrzeni efektów wizualnych) i bodaj jedną z najtrudniejszych. To co uchodzi, co jest odwracalne w oleju, temperze (może poza temperą jajeczną) czy akrylu, w akwareli jest niemożliwe. Plamy barwnej nie da się usunąć, nie da się jej „nadpisać”, wytworzyć jakiegoś dyskretnego efektu laserunkowego. Myślę, że w tej technice „odważny gest” jest nieodzowny, bez ryzyka trudno liczyć na efekty.
Tak się składa, że po bardzo udanej wystawie Karola Formeli do Engramu zawitała właśnie akwarela. Rozmiary ekspozycji porównywalne, format również — w obu przypadkach (zważywszy na współczesne tendencje w malarstwie) mamy raczej do czynienia z małym formatem lub wręcz miniaturą. O ile ktoś z państwa pamięta „Magję” Formeli, może sobie teraz porównać obie techniki, ich „wagę”, tonacje, walor itd.
Zofia Szota swoje akwarele prezentowała wielokrotnie, ostatnio bodajże w Ustroniu (wystawa autorska). Tym razem ekspozycja została przygotowana i przemyślana przez kuratorkę, co oznaczało nie tylko kuratorski nadzór nad kształtem samej wystawy czy układem prac, ale również wykorzystanie „kapitału diachronicznego”. Krótko mówiąc „Struny światła” są wystawą przekrojową, prezentują akwarele z ostatnich dwudziestu jeden lat (najwcześniejsze prace pochodzą z 1996 roku) i dowodzą, że Zofia Szota jest ortodoksyjną akwarelistką, co wcale nie oznacza, że nie wykorzystuje innych technik (np. zajmowała się również ikoną), sugeruje natomiast ortodoksję w obrębie samego gatunku. Mimo tych dwu dekad widzimy, czy też nie widzimy żadnych zmian, zarówno w przestrzeni idei, kompozycji jak i koloru. Co najwyżej zmienia się intensywność barw, ale akurat ten element związany jest bardziej z pracą czasu niż mniej lub bardziej przemyślaną strategią. Być może więcej światła na ów zaskakujący efekt rzuci wypowiedź Zofii Szoty: „Każdy obraz jest osobnym światem”. Jeśli uda nam się nie obrazić (i zamknąć) na artystkę z powodu użytego banału, jest szansa na ewidentną korzyść, na poszerzenie pola interpretacyjnego. Skoro bowiem każdy obraz jest innym światem, to musi zawierać w sobie wszystkie elementy własnej tożsamości i nie ma najmniejszego powodu (to znaczy nie jest konieczne), żeby ustanawiać jakiś metapoziom. Innymi słowy, technika wcale nie musi być elementem różnicowania – tę funkcję spełnia już samo przedstawienie, sam gotowy obraz, zawsze autonomiczne i ograniczone (nawet, jeśli brak konturu).
O tym, że wypowiedź Zofii jest znacząca, świadczy rola przypadku. Efekty nie są przecież generowane za pomocą jakiegoś matematycznego porządku. Więcej tu fizyki niż arytmetyki. Owszem, widzimy tu konkretne kształty a nawet geometryczne figury (w większości owale i spłaszczone elipsy), nie są to jednak formy „intencjonalne”. Technika lawowania ma to do siebie, że wyklucza lub przynajmniej drastycznie ogranicza autorski wpływ na efekt figuralny. Można oczywiście przewidzieć grę kolorów zgodnie z wiedzą lub tylko intuicją, tworzyć kontrasty i dopełnienia, generować akcenty lub je uciszać i oczywiście Zofia Szota z tych prerogatyw, z tych możliwości korzysta. Niemniej również jako autorka – twórca wycofuje się z procesu twórczego. Jest w tym akcie wycofania dość pokory, a zarazem właśnie odwagi, żeby powstało interesujące dzieło. Marian Pilot, jeden z najstarszych już dzisiaj pisarzy powiedział onegdaj, że język to proceder, nad którym nie sposób zapanować. Z miejsca traci się nad nim panowanie. Dość podobnie proces twórczy opisywał Francis Bacon (to nie artysta pędzel, ale pędzel artystę prowadzi).
„Struny światła” są abstrakcjami, ale przecież już od czasów surrealizmu, który dał początek abstrakcji, wiemy że całkowicie wykreowana rzeczywistość wcale nie musi być mniej realna niż świat, który znamy z doświadczenia empirycznego. Możemy dopatrzyć się tu realnie istniejących form przyrodniczych czy kosmicznych (np.: zorza polarna, „filary stworzenia”, materia protoplanetarna, materia ożywiona), co oczywiście dowodzi tylko, że procesy fizyczne i chemiczne w mikro i makroskali są identyczne/komplementarne. Możemy również podjąć pewne ryzyko i oglądać te prace bez wysuwania roszczeń. Nie musimy wszystkiego rozumieć, nie musimy obrazu kotwiczyć w sferze doświadczenia, żeby mógł do nas przemówić.
Radosław Kobierski
Marzec 2017
Fot. A. Ławrywianiec