TO OSTATNIA NIEDZIELA (Finał Off Festivalu)

TO OSTATNIA NIEDZIELA (Finał Off Festivalu)

Znacie oczywiście ten stan, kiedy po kilku godzinach absorpcji bitów wracacie do domu, który kima od parteru po poddasze użytkowe (ewentualnie pod sufit z wielkiej płyty), a w waszej głowie ciągle trwa dźwiękowy powidok...

Znacie oczywiście ten stan, kiedy po kilku godzinach absorpcji bitów wracacie do domu, który kima od parteru po poddasze użytkowe (ewentualnie pod sufit z wielkiej płyty), a w waszej głowie ciągle trwa dźwiękowy powidok, błony bębenkowe pulsują, jesteście uspawani i nie da się po prostu przejść po prostej (chociaż nic akurat nie paliliście, bo takie w tym kraju czasy i nie piliście – bo piwo z wodą zmieszane w stosunku 1:1, a na bramkach brakuje już tylko rewizji intymnej). Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, a ja przypominam stary, rozklekotany volkswagen transit zaparkowany na Muchowcu, ruchome graffiti („Liczy się zajawka” i „Pogromcy bitów”) – z włączonymi wszystkimi światłami i wycieraczkami na trzecim biegu.

Nie paliłem? Przesada. Jointów było tyle, że można się było biernie ujarać. Przez chwilę nawet zapomniałem, że jestem na południu Polski a nie na północy Czech, że to jednak OFF a nie Colours of Ostrava. Oddajmy jednak sprawiedliwość festiwalowi Rojka – najefektywniejszym dopalaczem była tu sama muzyka (i atmosfera). Być może tylko wydobywam się z wtórnego analfabetyzmu muzycznego i pozwalam sobie na przeżycie etapu, który gdzieś w pogoni za statecznością pominąłem (koncerty, festiwale, pogo na ulicach, całe błoto Woodstocka) – siłą rzeczy więc mój neofityzm może być nieco kompulsywny i nieobiektywny; być może OFF generuje stały postęp, w materii kulturowej i muzycznej – bo wydaje mi się, że takich trzech dni na festiwalu Rojka jeszcze nie przeżyłem. Żeby nie było żadnych rozczarowań. Poczucia dyskomfortu. Albo zagrożenia.

W zasadzie nie wiem, czym się cieszyć bardziej. Wypełnieniem reszty dysku na moim ipodzie utworami Hookworms, Deafheaven, Merkabah, Króla, Ziporyna czy Slowdive czy może optymizmem, jaki generuje we mnie to nowe pokolenie (kiedy będę chciał w jakimś niezrozumiałym dla siebie akcie masochizmu optymizm sobie zmącić, zawsze mogę wsiąść do pociągu z kibolami). Jeśli Putin nie przyjdzie tu bronić Ruskich przed polskimi sadownikami, jeśli wirus eboli nie pokona bariery termicznej, jeśli nie spadnie na nasz kraj samolot odbywający lot pod kryptonimem „wzmocnić zaufanie”, prowadzony przez zombie zarażonych koktajlem wąglika i RussiaToday, to ja jestem dobrej myśli. Wreszcie będzie tu normalnie.

Poza tym pogoda zlitowała się w tym roku. Niepogoda również. Noce sprzyjały snom nocy letnich. Nikt nikogo nie nawracał. Moje małżeństwo, dzięki wspólnotowemu wymiarowi muzyki, znów się nie rozpadło. Po raz pierwszy na własnym festiwalu zagrał jego pomysłodawca i spiritus movens, i zasypał publiczność foliowym confetti z logo AR. Scena Eksperymentalna naprawdę była eksperymentalna, na Trójce odbyło się najwięcej najlepszych koncertów, Leśna nadawała najgłośniej, „mBank nie przeżył tym razem wielokrotnego orgazmu”, jak stwierdził mój przypadkowy rozmówca, chociaż podczas występu Slowdive było naprawdę blisko. 

Radosław Kobierski

Sierpień 2014


Powrót