Jazz zmierza tam, gdzie powinien (Katowice Jazz Art Festiwal. Dzień Pierwszy)

Jazz zmierza tam, gdzie powinien (Katowice Jazz Art Festiwal. Dzień Pierwszy)

Katowice Jazz Art Festiwal to bodaj najmłodszy festiwalowy projekt IKKMO, a już pojawiają się głosy - i nie są to głosy osamotnione, głosy wołających na pustyni - że to najlepszy festiwal jazzowy w kraju.

Katowice Jazz Art Festiwal to bodaj najmłodszy festiwalowy projekt IKKMO, a już pojawiają się głosy – i nie są to głosy osamotnione, głosy wołających na pustyni – że to najlepszy festiwal jazzowy w kraju. Powiem krótko – jeśli każdy z następnych pięciu dni będzie taki jak ten pierwszy, dzień otwarcia, który ledwie co wybrzmiał w Rialcie i Hipnozie, powyższa teza znajdzie więcej entuzjastów. Wątpić (nawet a priori) nie wypada, nawet biorąc pod uwagę fakt, że i najlepszym czasem zdarza się gorszy dzień – by wspomnieć prawykonanie III Kwartetu Góreckiego przez Kronosów w Bielsku-Białej w 2005 roku. Przed nami zatem same wielkości światowego formatu – Dave Douglas i Uri Caine, Ben Goldberg i Dawid Liebman - pierwszy z nich firmujący najbardziej tradycyjną serię Tzadika – Radical Jewish Music, drugi znany mi jak dotąd tylko z Live At Jazz Standard - duetu ze świetnym młodym pianistą Mateuszem Kołakowskim – ale lista projektów muzycznych Dave’a i konszachtów z najlepszymi (Chich Corea, Miles Davis) jest tak imponująca, że nieuchronnie wpędzi w kompleksy każdego pracoholika. I dalej – Vinicius Cantuaria Quartet, kolejny projekt tria Trzaska/Rychlicki/Szpura, piątkowy finał z Kronos Quartet. Wątpić, powtarzam, nie wypada.

Hell, nobody knows where jazz is going to go. Nie wiem, kto jest odpowiedzialny za ten cytat z Quincy Jones’a w roli motta festiwalu – ale to również strzał w dziesiątkę. Owszem – motto mało ryzykowne, bardzo bezpieczne, bo jeśli nikt tak naprawdę nie wie, dokąd jazz zmierza, to można w imieniu jazzu zrobić wszystko bezkarnie. Ale to nie jest ten przypadek. Specjalistów od czystości gatunkowej nie przekonałby zapewne Tigran Hamasyan (nawet jeśli ochrzczony został przez samego Herbie Hancocka) z jego zaufaniem do klubowych, elektronicznych i lirycznych brzmień.  (Tigran poza tym jest żywym dowodem na prawdziwość drugiej części bon motu Jones’a: There may be a kid right now in Chitlin Switch, Georgia, who is going to come along and upset everybody). Co prawda Tigran nie z Georgii się wywodzi, tylko z Armenii, co prawda również – jak pisał Piotr Rudnicki z okazji występów muzyka w ubiegłym roku w Sopocie – Hamasyan uważnie spogląda za siebie (stąd chyba tytuł nowego projektu „Shadow Theatre”), ale również przed żadną nową inspiracją się nie cofa.

Nie przekonałby purystów również prawdziwie międzynarodowy Anouar Brahem Quartet – jazzowy rodowód i tzw. ducha improwizacji uznaliby zapewne za niedopuszczalną nadinterpretację. Jeśli nie manipulację. Fakt, gdzieś tam tradycję zachodniego jazzowania słychać, gdzieś tam się przebija przez Bliski Wschód jak morska bryza przez zaułki Tangeru. No i mieliby niemały problem z Get The Blessing – z wyżej wymienionych powodów (kolejni co to dokonują fuzji stylów i gatunków), mimo BBC Jazz Award otrzymanej w 2008 roku za debiutancki krążek (skoro nagradzani to może nie tacy znowu renegaci) i entuzjastycznie przyjętego w tym roku na wyspach albumu „Lope and Antilop”. Poza tym całe to anachroniczne emploi! Te wszystkie wysłużone instrumenty! Widok gitary basowej Jima Barra pamiętającej chyba lata osiemdziesiąte, antycznej perkusji Clive’a Deamera, przewiązanej jakąś szmatką trąbki Peta Judge’a i saksofonu Jake’a McMurchie’go, który wyglądał jak artefakt ze składnicy złomu – od tego może zakręcić się jazzowa łza w najbardziej pryncypialnym oku. Co jednak ta czwórka z Bostonu zrobiła z materiałem z „Lope and Antilop” wiedzą tylko ci, którzy  masowo nadciągnęli do Hipnozy – mnie osobiście - po takiej dawce energii i żywiołu, po genialnie zagranym „Little Ease”, kiedy Jake odkręcił górną część rury ze stroikiem i zaczął dąć bezpośrednio w mikrofon, jakby właśnie burzył Jerycho, a Jim Barr przejął rytm sekcji dętej, kiedy cała publiczność wyklaskała rytm do „Corniche” - odechciało się raz na zawsze słuchać Get The Blessing ze Spotify.

Nikt nie ma pojęcia, dokąd zmierza jazz? Nie mam wątpliwości, że zmierza tam, gdzie powinien.

Radosław Kobierski


Powrót